czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział VI

W rozdziale zawarte są dość brutalne sceny, plus jedna erotyczna, których nie polecam czytelnikowi o słabszych nerwach. Scenę erotyczną odznaczę, bo jest między mężczyzną i mężczyzną, ale myślę, że napady agresji zostawię bez żadnego znacznika, sami musicie się połapać.

- Ej, mam pytanko - rzekł Tommy po półgodzinnej podróży pod szkołę Williama.
- No?
- Jak robią to dwaj faceci? - Zielonowłosy spojrzał na niego nieco zdziwiony.
- Nie jesteś za stary, żeby zadawać takie pytania? - burknął do niego, nie chcąc nic więcej mówić.
- Ale ja poważnie pytam - zaśmiał się Thomas, patrząc na niego z ukosa. - Bo wiesz, kobiety po to mają... to z przodu. - Zawsze był taki wulgarny, a jeśli chodzi o kobiecy narząd płciowy, to jakoś tak nie umiał się wysłowić, hę?
- Słyszałeś kiedyś o czymś takim, co zwie się odbytem i mają to zarówno kobiety, jak i mężczyźni?
- O mój Boże... - Tommy wydawał się być wystarczająco zdegustowany, by zakończyć rozmowę. I bardzo dobrze, za chwilę zacznie się pierwsza lekcja Willy'ego. Nie chciał się spóźnić po raz kolejny. Jak tak teraz o tym myśli, to chyba nie było w ciągu klasy pierwszej i tych paru miesięcy klasy drugiej lekcji biologii, na którą się nie spóźnił. Bywa.
- To ja idę na lekcje. Trzymaj się.  - Willy pomachał mu krótko, gdy przeszedł kilka kroków, i skręcił w stronę bramy. Zawsze go przerażała, zupełnie, jak sam budynek szkoły. Wielki, stary, zimny. Nauczyciele, którzy go uczyli, idealnie pasowali do tej szkoły - rygorystyczni, wymagający i nie hamujący się przed agresją wobec uczniów.
- Ej, zielony! - krzyknął doń Tommy, jakby dopiero sobie o czymś przypomniał. - Spotkamy się dzisiaj?
- Zobaczę! - Odwrócił się tylko po to, by doń odkrzyknąć, a następnie pruł naprzód z podniesioną głową. Zignorował krzyki ludzi z jego klasy, którzy siedzieli na ławkach i wszedł do szkoły. Od dzisiaj nie da się sprowokować.
W korytarzu z prawej strony były schody, po których zszedł na dół, prosto do skupiska szafek szkolnych, które były uszkodzone i nikt z nich nie korzystał. No, nikt prócz niego. Minął kilka całych szaro-zielonych, których używali w zeszłym roku, a które już kompletnie nie nadawały się do powierzenia komukolwiek, z powodu rozwalonych zawiasów i... paru innych wad. To robota takiego jednego, co został wydalony. Jak mu było...? Oliver Fosher.
Chciał go kiedyś zgwałcić w męskim kiblu. Ale Willy przywalił mu  w ryj i zwiał, kompletnie się nim nie przejmując. To chyba wtedy Oliver się tak wściekł na te szafki. Dwa tygodnie go nie było, a gdy wrócił, poszedł tylko do dyrekcji, chcąc wyjaśnić, o co chodzi z tym pismem sądowym, które otrzymał. Później cała szkoła huczała, że wywalili Fosher'a.
Stare, dobre czasy.
A wracając do teraźniejszości. William wyminął jeszcze kilka szafek, których przeszłość była mu nieznana i natrafił na tę magiczną, z wykrzywionym czarnym "26", którego nie dało się odczepić ani wyprostować. Robota pistoletu do kleju. Obok niczym nie zdobionej liczby, nalepionych było też kilka pokemonów, które Willy znalazł na placu zabaw. Gdy był dzieciakiem, uwielbiał to oglądać.
Wyjął z tylnej kieszeni jeansów wsuwkę i wsadził ją w dziurkę od klucza, przekręcając parę razy, aż usłyszał znajome, ciche kliknięcie i szafka uchyliła się.
Przesunął na bok wszystkie śmieci, jakie mu zawadzały, w tym też jego starą koszulkę na wuef i wygrzebał ze środka woreczek z białym proszkiem i kawałkiem kartki. Rozejrzał się po piwnicy, sprawdzając, czy nikt tu za nim nie przylazł, a następnie uklęknął, kładąc kawałek kartki na szafce i wysypując na to amfetaminę. Zatkał lewą dziurkę w nosie, a drugą wciągnął narkotyk. Uwielbiał być naćpany w trakcie zajęć, zawsze go to odprężało i koiło. Nie przejmował się tym, że jest sprawdzian, ani tym, że jakiś koleś wyrzucił jego plecak przez okno z drugiego piętra, bo krzywo na niego popatrzył. Czuł się tak... zwyczajnie.
- No, no, Williamie, nie podejrzewaliśmy, że taki niegrzeczny jesteś. - zielonowłosy odwrócił się w stronę źródła głosu i spojrzał przerażony na trzech chłopaków, którzy stali przed nim. Byli rok młodsi, ale wyżsi i silniejsi od niego. W sumie nic dziwnego, nawet Lottie była od niego wyższa.
- Nie mam już. - Postanowił grać na zwłokę.
- Jak, kurwa, nie masz? - zapytał ten stojący po lewej, najbliżej maleńkiego, piwnicznego okienka. Rudzielec o nazwisku Sulivan z kolczykiem w lewej brwi. Dwa napady, cała trzecia klasa gimnazjum spędzona w poprawczaku za kradzież i pobicie drugiego stopnia.
- Zwyczajnie, kurwa, nie mam - odpowiedział spokojnie. Lekko nim kręciło, w sumie to normalne, LSD jeszcze nie do końca "wyleciało", jak zwykł mawiać.
- Na pewno ma, wystarczy go przeszukać. - Ten po środku, z wydziaranymi dłońmi, zwał się Jones i chyba właśnie chciał go przestraszyć strzelając kośćmi. Niezbyt mu wyszło. Dwa napady, trzy kradzieże, około dwudziestu obrażeń pierwszego stopnia.
- Ja nie zamierzam dotykać tej dziwki - warknął typek z prawej, blondyn, prawie jego wzrostu. Henry Russell, trzy próby samobójcze. Willy zawsze się zastanawiał, czemu do swojej "paczki" wzięli takiego mięczaka. Ani to silne, ani wulgarne, nawet zastraszać nie potrafi.
Tamci dwaj jedynie się zaśmiali, ochryple i cicho. Mikey Sulivan ruszył w jego kierunku, wyciągając z kieszeni coś małego, srebrnego, co zaraz po podniesieniu okazało się scyzorykiem.
Przystawił mu ostrzę do policzka i znów się zaśmiał, tak samo, jak wcześniej.
- Nadal nieprzekonany? - Willy kiwnął głową i uśmiechnął się bezczelnie. Wiedział, że igra z ogniem.
Ale w sumie... ćpając, też z nim igra, prawda?
- Jesteś idiotą, Smith. - Sulivan odwrócił się na chwilę, by zaraz uderzyć go lewym sierpowym. Willy'emu ugięły się kolana, lecz zdołał się podnieść.
- Nie w twarz, idioto! - krzyknął Henry.
- Właśnie, Sulivan - warknął cicho Willy, znów się uśmiechając, lecz nie patrząc oprawcy w oczy. - Nie chcesz chyba, by ktoś się dowiedział, że mnie pobiłeś?
Zaraz znów dostał, tym razem kopnięcie w brzuch. Zrobiło mu się słabo i przed oczami zobaczył białe plamki. Dziwne, że amfa jeszcze nie działa, powinna trochę złagodzić ból.
Chłopak ostrzem przejechał mu od ucha do karku. Willy poczuł, jak ciepła ciesz z niego wypływa i moczy mu koszulkę.
- Nie przebiłeś tętnicy? - spytał Alex Jones, zaglądając mu przez ramię.
- Wiem, co robię. Odsuń się - warknął Sulivan. - W dodatku, gdybym przebił mu tętnicę... - schował zębami scyzoryk. - ...krwotok byłby większy.
Mikey chwycił go za włosy i uniósł jego głowę, by Willy mógł spojrzeć mu w oczy.
- Nie pyskuj, Williamie, to nie przystoi szanującemu się człowiekowi - szepnął mściwie i puścił go, odwracając się. Otrzepał ręce i poklepał Jones'a po ramieniu. Następnie powiedział krótkie "żegnam" i wyszedł, zatrzaskując piwniczne drzwi.
Alexander wyciągnął z tylnej kieszeni jeansów zapalniczkę, a z kurtki paczkę papierosów, Route'ów. Odpalił jednego, przyglądając się w ciszy Williamowi.
- Palisz? - Willy pokręcił głową, patrząc na obłoczki dymu, wydobywające się z ust Jones'a. Co jakiś czas robił kółka i dmuchał w twarz Smith'a. Zdawało mu się, że robił to kilka godzin, a minęło zaledwie pół minuty. - To teraz przejdźmy do części rozrywkowej.
Alex zaciągnął się dymem i złapał Willy'ego za szczękę tak, że ten nie mógł się ruszyć. Próbował odepchnąć go rękoma, lecz tylko na próbach się kończyło. Jones, wciąż trzymając dym w płucach, wdmuchał zawartość do ust Smith'a.
Zielonowłosy zaczął kaszleć, starając się zdjąć ze swojej twarzy dłoń Alex'a, lecz znów mu się nie udało.
- Ćpun, a nie potrafi się zaciągnąć. - Jeszcze kilka razy wziął papierosa do ust i powtórzył wdmuchiwanie dymu wprost do płuc Williama.
Gdy została już końcówka tytoniu i filter, Alex zapalił drugiego papierosa, pierwszego przykładając do odkrytej skóry Willy'ego, który, siłą rzeczy, odsunął szyję na bok, by nie czuć bólu. Jones zaśmiał się i znów przypalił mu skórę w kilku innych miejscach, a z każdym poparzeniem, Willy czuł coraz mniej. Wreszcie zaczęło działać.
Gdy Alexander zauważył, że Willy zaczyna osuwać się po ścianie, podniósł go za kołnierz do góry i przeszukał wszystkie jego kieszenie, w jednej tylko zauważając iPhone'a, którego z wielką chęcią zabrał, i woreczek z kilkoma tabletkami, które rzucił do tyłu prosto w ręce Henry'ego.
- Jak już go przeruchasz, to wiesz, gdzie nas znaleźć. - Wyminął Russell'a i wyszedł.
- No i co, kurwo, nic nie masz? - zapytał Henry, kucając przed Willy'm. Uniósł jego głowę do góry i zauważył wielkie, fioletowe limo, które zostawił jego znajomy. - Cholerny Sulivan, a mówiłem, żeby nie w twarz.
Obejrzał jego twarz z obu profili i zapytał głośniej, niż wcześniej:
- Zamierzasz tak iść na lekcje? - Willy wreszcie na niego spojrzał i kiwnął głową. Znów się uśmiechnął. Lecz tym razem nie przewidział, że "kara" będzie silniejsza od wszystkiego, co kiedykolwiek mu się przydarzyło. - Sama się dziwka prosiła.
'Tak cię urządzę, że nie będziesz miał sił, by chociażby stąd wyjść', westchnął w myślach Henry, w rzeczywistości wybuchając śmiechem. Chłodnym i sadystycznym, niewróżącym niczego dobrego śmiechem.
UWAGA! SCENA EROTYCZNA
Gdy obracał Willy'ego na brzuch, ten nie zdążył podeprzeć się rękami i wylądował twarzą na twardej posadzce i czołem obitym o własną szafkę.
Podniósł jego nogi do góry i rozszerzył je, jednym ruchem zdejmując z Willy'ego spodnie. Złapał go za biodra i przesunął w bok, by nie uderzał o szafkę. Pomógł mu się podeprzeć i znów uniósł jego nogi, opierając je sobie na ramionach. Willy nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrafi się tak wygiąć.
Russell otworzył zębami opakowanie prezerwatyw i wyjął jedną, nie chcąc zarazić się od tego śmiecia. Nigdy nie miał pewności, co do tego, kto mu wsadzał. Zsunął spodnie na tyle tylko, by jego penis wystawał. Nałożył prezerwatywę i zbliżył się do Smith'a, obniżając trochę jego nogi.
Chwytając zielonowłosego za uda, wszedł w niego szybko i bardzo boleśnie. Willy jęknął przeciągle, a w jego oczach pojawiły się łzy. Próbował zetrzeć je rękoma, lecz nie bardzo mu wychodziło, gdyż jednocześnie starał się nie uderzyć twarzą o podłogę.
- Jak się teraz czujesz, co? Boli cię, gdy rozrywam ci wszystkie mięśnie tam, w środku? - Henry odczuwał wielką przyjemność wypowiadając te słowa do każdej ze swoich "ofiar", uwielbiał sprawiać im ból, widzieć łzy i krew jednocześnie, jak mieszają się, tworząc przezroczystą ciesz, barwioną na czerwono. Widzieć różne kształty tworzone z kałuż. I czuć strach oraz respekt od swoich "tymczasowych dziwek", które czasem gwałcił kilka razy pod rząd. - Czy może chcesz poczuć więcej, kurwo?
- Nie, proszę... - zaskomlał cicho Willy. Wiedział jednak, że to nic nie da, bo tacy, jak Russell zawsze wykonują swoją robotę do końca. Nie spodziewał się, że jest z niego taki potwór.
- O co prosisz, dziwko? - szepnął Henry, pochylając się do jego ucha i wchodząc głębiej, z każdym milimetrem krzywdząc go coraz bardziej i bardziej.
Willy chciał coś powiedzieć, lecz gdy tylko otworzył usta, Henry poruszył się. Smith znów zaskomlał cicho, chcąc, by Russell się pospieszył i zostawił go w spokoju.
Blondyn pchnął jeszcze parę razy dość wolno, by potem, stopniowo, coraz bardziej przyspieszać, z sadystyczną radością w oczach przyglądając się temu, jak Willy z każdym mocniejszym ruchem jego bioder uderza głową w ścianę, rozłupując tynk.
Parę razy wszedł w niego na tyle głęboko, że Smith krzyknął, a on słysząc to doszedł w nim, automatycznie z niego wychodząc i puszczając jego nogi na zimną, kamienną posadzkę. Ciężko oddychając, przyjrzał się swojemu dziełu. Podeszwą glana przekręcił głowę Willy'ego, by móc ją zobaczyć i syknął wściekle:
- Ktoś cię dzisiaj ruchał, jebana ściero. - Splunął na niego. - Nie tego oczekiwałem.
KONIEC SCENY EROTYCZNEJ
Willy wyszeptał tylko cicho "wal się" i dostał w głowę ciężkim butem. Myślał, że mu się poszczęści? Z pewnością. Cóż, najwyraźniej grubo się mylił.
___
Thomas szedł raźnym krokiem przez ulice Los Angeles, pogwizdując cicho pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Willy, z którym rozmawiał zaledwie dwadzieścia minut temu został ciężko pobity i stracił przytomność w nieużywanej, szkolnej piwnicy.
Niezbyt odpowiadały mu dzisiejsze zajęcia, ale nie przejmował się tym. W autobusie Willy obiecał, że dostaną dziś kolejną działkę. Stuprocentowo ten jego facet jest dealerem.
Tu zaczyna pisać Aroosa
Kierował się w stronę brzydkiego osiedla, o którym niektórzy mieszkańcy miasta nawet nie pamiętali. Przygotowywał się do tej rozmowy od tygodnia. Nie chciał zawalić akurat tej sprawy. Loretta nie mogła non stop nocować u niego w akademiku, przecież mają dom. No dobra, "domem" ciężko nazwać małe mieszkanie zawalone puszkami po piwie i wyzywającymi ciuszkami oraz z kilkucentymetrową warstwą kurzu na półkach. Prędzej można by było nazwać to śmietnikiem lub ruinami. Gdy wszedł do obskurnej klatki, w której roznosił się zapach fekaliów, zaczął zastanawiać się jakim cudem klienci jego matki nie zniechęcali się już przy wejściu. Ich dawni sąsiedzi już dawno wyprowadzili się z tego bloku. Teraz, naprzeciwko ich mieszkania, mieszkał nieznany nikomu pisarz, który przeprowadził się tu, by napisać książkę o biednych dzieciach z blokowiska. Thomas raz z nim rozmawiał. Według niego, nie potrafiłby się wczuć w klimat książki gdyby wciąż mieszkał w małym domku na wsi. Może i miał trochę racji, jednak Shrewood wciąż uważał, że fabuła jest beznadziejna. 
 Szarpnął za klamkę i przeszedł przez próg. Ojciec zawsze zapominał zamknąć drzwi gdy wychodził po piwo. Zajrzał do sypialni matki. Wielkie łóżko było zasłonięte przez czerwone wysokie kozaki i pluszowe kajdanki. Zawsze dziwiło go to, że ojciec pozwalał matce na taki biznes. Jednak gdyby nie ona, nie miałby pieniędzy na piwo. 
 Tak jak się spodziewał oboje rodziców przesiadywało w salonie. Nancy Shrewood może i kiedyś była pięknością, ale wyniszczyła się papierosami i alkoholem. Teraz siedziała z papierosem w dłoni. Mocny makijaż trochę jej się rozmazał. Lottie tłumaczyła mu kiedyś czym jest "smokey eye" i zaczął się zastanawiać, czy jego matka nie chciała właśnie tego osiągnąć. Za to Trevor zawsze był brzydki. Duży nos i gruby piwny brzuch stały się jego znakiem rozpoznawczym, tak samo jak rzadkie włosy zaczesane do tyłu.
 - Thomas? - Nancy spojrzała na niego znad doklejanych rzęs. - A co ty tu robisz?
 - Przyszedłem porozmawiać - oświadczył spokojnie i oparł się o rozpadającą się framugę.
Trevor odrzucił puszkę po piwie na stół i mruknął:
 - Kotek, on przyszedł po kase. 
 - Ile chcesz? - zapytała
 - Nie chcę waszych pieniędzy. Powiedziałem, że chcę porozmawiać - Tommy zaakcentował ostatnie słowo. Czy do tych tłuków nic nie dociera?
 - Tylko szybko, za pół godziny mam klienta. - Nancy zgasiła papierosa na obiciu kanapy.
 - Nie wstyd ci? - zapytał z pogardą Thomas
 - Zamknij się i gadaj czego chcesz - warknął ojciec - Syn marnotrawny... - dodał.
Tommy westchnął.
 - Lottie musi mieć gdzie spać. 
 - Przecież ma. - odpowiedziała spokojnie Nancy
 - Nie, nie ma - chłopak warknął. Już dawno nie miał szacunku do rodziców.
 - A to łóżko w tamtym pokoju to po co? - huknął Trevor.
 - No właśnie. Nie zabieraj nam czasu, gnojku, jeśli tylko tego chciałeś. I pamiętaj, że nie damy ci pieniędzy. - skrzeczącym głosem dodała jego matka.
 - Jeśli to rozpadające się coś uważacie za łóżko, to jesteście pojebani. Wszystko w tym pokoju jest przykryte starymi skarpetami ojca i jakimiś stanikami! 
 - Loretta powinna tam posprzątać.
 - Jeśli dalej będziecie mieć takie podejście to osobiście zadbam o to, żebyście stracili prawa rodzicielskie, a Lottie od dziś tu nie mieszka! Rozumiecie to, do cholery? Nie wróci tu już nigdy. - Thomas odwrócił się na pięcie i z wściekłością wyszedł z pokoju. Otworzył z rozmachem drzwi i tuż przed nim pojawiła się jego siostra. Wzdrygnęła się ze strachu i zdziwienia. Zauważył, że miała spuchnięte oczy i stała tak jakoś mniej pewniej.
 - Coś się stało? - zapytał z braterską troską.
Lottie w odpowiedzi pokazała mu ekran swojej komórki.