czwartek, 4 grudnia 2014

Rozdział VI

W rozdziale zawarte są dość brutalne sceny, plus jedna erotyczna, których nie polecam czytelnikowi o słabszych nerwach. Scenę erotyczną odznaczę, bo jest między mężczyzną i mężczyzną, ale myślę, że napady agresji zostawię bez żadnego znacznika, sami musicie się połapać.

- Ej, mam pytanko - rzekł Tommy po półgodzinnej podróży pod szkołę Williama.
- No?
- Jak robią to dwaj faceci? - Zielonowłosy spojrzał na niego nieco zdziwiony.
- Nie jesteś za stary, żeby zadawać takie pytania? - burknął do niego, nie chcąc nic więcej mówić.
- Ale ja poważnie pytam - zaśmiał się Thomas, patrząc na niego z ukosa. - Bo wiesz, kobiety po to mają... to z przodu. - Zawsze był taki wulgarny, a jeśli chodzi o kobiecy narząd płciowy, to jakoś tak nie umiał się wysłowić, hę?
- Słyszałeś kiedyś o czymś takim, co zwie się odbytem i mają to zarówno kobiety, jak i mężczyźni?
- O mój Boże... - Tommy wydawał się być wystarczająco zdegustowany, by zakończyć rozmowę. I bardzo dobrze, za chwilę zacznie się pierwsza lekcja Willy'ego. Nie chciał się spóźnić po raz kolejny. Jak tak teraz o tym myśli, to chyba nie było w ciągu klasy pierwszej i tych paru miesięcy klasy drugiej lekcji biologii, na którą się nie spóźnił. Bywa.
- To ja idę na lekcje. Trzymaj się.  - Willy pomachał mu krótko, gdy przeszedł kilka kroków, i skręcił w stronę bramy. Zawsze go przerażała, zupełnie, jak sam budynek szkoły. Wielki, stary, zimny. Nauczyciele, którzy go uczyli, idealnie pasowali do tej szkoły - rygorystyczni, wymagający i nie hamujący się przed agresją wobec uczniów.
- Ej, zielony! - krzyknął doń Tommy, jakby dopiero sobie o czymś przypomniał. - Spotkamy się dzisiaj?
- Zobaczę! - Odwrócił się tylko po to, by doń odkrzyknąć, a następnie pruł naprzód z podniesioną głową. Zignorował krzyki ludzi z jego klasy, którzy siedzieli na ławkach i wszedł do szkoły. Od dzisiaj nie da się sprowokować.
W korytarzu z prawej strony były schody, po których zszedł na dół, prosto do skupiska szafek szkolnych, które były uszkodzone i nikt z nich nie korzystał. No, nikt prócz niego. Minął kilka całych szaro-zielonych, których używali w zeszłym roku, a które już kompletnie nie nadawały się do powierzenia komukolwiek, z powodu rozwalonych zawiasów i... paru innych wad. To robota takiego jednego, co został wydalony. Jak mu było...? Oliver Fosher.
Chciał go kiedyś zgwałcić w męskim kiblu. Ale Willy przywalił mu  w ryj i zwiał, kompletnie się nim nie przejmując. To chyba wtedy Oliver się tak wściekł na te szafki. Dwa tygodnie go nie było, a gdy wrócił, poszedł tylko do dyrekcji, chcąc wyjaśnić, o co chodzi z tym pismem sądowym, które otrzymał. Później cała szkoła huczała, że wywalili Fosher'a.
Stare, dobre czasy.
A wracając do teraźniejszości. William wyminął jeszcze kilka szafek, których przeszłość była mu nieznana i natrafił na tę magiczną, z wykrzywionym czarnym "26", którego nie dało się odczepić ani wyprostować. Robota pistoletu do kleju. Obok niczym nie zdobionej liczby, nalepionych było też kilka pokemonów, które Willy znalazł na placu zabaw. Gdy był dzieciakiem, uwielbiał to oglądać.
Wyjął z tylnej kieszeni jeansów wsuwkę i wsadził ją w dziurkę od klucza, przekręcając parę razy, aż usłyszał znajome, ciche kliknięcie i szafka uchyliła się.
Przesunął na bok wszystkie śmieci, jakie mu zawadzały, w tym też jego starą koszulkę na wuef i wygrzebał ze środka woreczek z białym proszkiem i kawałkiem kartki. Rozejrzał się po piwnicy, sprawdzając, czy nikt tu za nim nie przylazł, a następnie uklęknął, kładąc kawałek kartki na szafce i wysypując na to amfetaminę. Zatkał lewą dziurkę w nosie, a drugą wciągnął narkotyk. Uwielbiał być naćpany w trakcie zajęć, zawsze go to odprężało i koiło. Nie przejmował się tym, że jest sprawdzian, ani tym, że jakiś koleś wyrzucił jego plecak przez okno z drugiego piętra, bo krzywo na niego popatrzył. Czuł się tak... zwyczajnie.
- No, no, Williamie, nie podejrzewaliśmy, że taki niegrzeczny jesteś. - zielonowłosy odwrócił się w stronę źródła głosu i spojrzał przerażony na trzech chłopaków, którzy stali przed nim. Byli rok młodsi, ale wyżsi i silniejsi od niego. W sumie nic dziwnego, nawet Lottie była od niego wyższa.
- Nie mam już. - Postanowił grać na zwłokę.
- Jak, kurwa, nie masz? - zapytał ten stojący po lewej, najbliżej maleńkiego, piwnicznego okienka. Rudzielec o nazwisku Sulivan z kolczykiem w lewej brwi. Dwa napady, cała trzecia klasa gimnazjum spędzona w poprawczaku za kradzież i pobicie drugiego stopnia.
- Zwyczajnie, kurwa, nie mam - odpowiedział spokojnie. Lekko nim kręciło, w sumie to normalne, LSD jeszcze nie do końca "wyleciało", jak zwykł mawiać.
- Na pewno ma, wystarczy go przeszukać. - Ten po środku, z wydziaranymi dłońmi, zwał się Jones i chyba właśnie chciał go przestraszyć strzelając kośćmi. Niezbyt mu wyszło. Dwa napady, trzy kradzieże, około dwudziestu obrażeń pierwszego stopnia.
- Ja nie zamierzam dotykać tej dziwki - warknął typek z prawej, blondyn, prawie jego wzrostu. Henry Russell, trzy próby samobójcze. Willy zawsze się zastanawiał, czemu do swojej "paczki" wzięli takiego mięczaka. Ani to silne, ani wulgarne, nawet zastraszać nie potrafi.
Tamci dwaj jedynie się zaśmiali, ochryple i cicho. Mikey Sulivan ruszył w jego kierunku, wyciągając z kieszeni coś małego, srebrnego, co zaraz po podniesieniu okazało się scyzorykiem.
Przystawił mu ostrzę do policzka i znów się zaśmiał, tak samo, jak wcześniej.
- Nadal nieprzekonany? - Willy kiwnął głową i uśmiechnął się bezczelnie. Wiedział, że igra z ogniem.
Ale w sumie... ćpając, też z nim igra, prawda?
- Jesteś idiotą, Smith. - Sulivan odwrócił się na chwilę, by zaraz uderzyć go lewym sierpowym. Willy'emu ugięły się kolana, lecz zdołał się podnieść.
- Nie w twarz, idioto! - krzyknął Henry.
- Właśnie, Sulivan - warknął cicho Willy, znów się uśmiechając, lecz nie patrząc oprawcy w oczy. - Nie chcesz chyba, by ktoś się dowiedział, że mnie pobiłeś?
Zaraz znów dostał, tym razem kopnięcie w brzuch. Zrobiło mu się słabo i przed oczami zobaczył białe plamki. Dziwne, że amfa jeszcze nie działa, powinna trochę złagodzić ból.
Chłopak ostrzem przejechał mu od ucha do karku. Willy poczuł, jak ciepła ciesz z niego wypływa i moczy mu koszulkę.
- Nie przebiłeś tętnicy? - spytał Alex Jones, zaglądając mu przez ramię.
- Wiem, co robię. Odsuń się - warknął Sulivan. - W dodatku, gdybym przebił mu tętnicę... - schował zębami scyzoryk. - ...krwotok byłby większy.
Mikey chwycił go za włosy i uniósł jego głowę, by Willy mógł spojrzeć mu w oczy.
- Nie pyskuj, Williamie, to nie przystoi szanującemu się człowiekowi - szepnął mściwie i puścił go, odwracając się. Otrzepał ręce i poklepał Jones'a po ramieniu. Następnie powiedział krótkie "żegnam" i wyszedł, zatrzaskując piwniczne drzwi.
Alexander wyciągnął z tylnej kieszeni jeansów zapalniczkę, a z kurtki paczkę papierosów, Route'ów. Odpalił jednego, przyglądając się w ciszy Williamowi.
- Palisz? - Willy pokręcił głową, patrząc na obłoczki dymu, wydobywające się z ust Jones'a. Co jakiś czas robił kółka i dmuchał w twarz Smith'a. Zdawało mu się, że robił to kilka godzin, a minęło zaledwie pół minuty. - To teraz przejdźmy do części rozrywkowej.
Alex zaciągnął się dymem i złapał Willy'ego za szczękę tak, że ten nie mógł się ruszyć. Próbował odepchnąć go rękoma, lecz tylko na próbach się kończyło. Jones, wciąż trzymając dym w płucach, wdmuchał zawartość do ust Smith'a.
Zielonowłosy zaczął kaszleć, starając się zdjąć ze swojej twarzy dłoń Alex'a, lecz znów mu się nie udało.
- Ćpun, a nie potrafi się zaciągnąć. - Jeszcze kilka razy wziął papierosa do ust i powtórzył wdmuchiwanie dymu wprost do płuc Williama.
Gdy została już końcówka tytoniu i filter, Alex zapalił drugiego papierosa, pierwszego przykładając do odkrytej skóry Willy'ego, który, siłą rzeczy, odsunął szyję na bok, by nie czuć bólu. Jones zaśmiał się i znów przypalił mu skórę w kilku innych miejscach, a z każdym poparzeniem, Willy czuł coraz mniej. Wreszcie zaczęło działać.
Gdy Alexander zauważył, że Willy zaczyna osuwać się po ścianie, podniósł go za kołnierz do góry i przeszukał wszystkie jego kieszenie, w jednej tylko zauważając iPhone'a, którego z wielką chęcią zabrał, i woreczek z kilkoma tabletkami, które rzucił do tyłu prosto w ręce Henry'ego.
- Jak już go przeruchasz, to wiesz, gdzie nas znaleźć. - Wyminął Russell'a i wyszedł.
- No i co, kurwo, nic nie masz? - zapytał Henry, kucając przed Willy'm. Uniósł jego głowę do góry i zauważył wielkie, fioletowe limo, które zostawił jego znajomy. - Cholerny Sulivan, a mówiłem, żeby nie w twarz.
Obejrzał jego twarz z obu profili i zapytał głośniej, niż wcześniej:
- Zamierzasz tak iść na lekcje? - Willy wreszcie na niego spojrzał i kiwnął głową. Znów się uśmiechnął. Lecz tym razem nie przewidział, że "kara" będzie silniejsza od wszystkiego, co kiedykolwiek mu się przydarzyło. - Sama się dziwka prosiła.
'Tak cię urządzę, że nie będziesz miał sił, by chociażby stąd wyjść', westchnął w myślach Henry, w rzeczywistości wybuchając śmiechem. Chłodnym i sadystycznym, niewróżącym niczego dobrego śmiechem.
UWAGA! SCENA EROTYCZNA
Gdy obracał Willy'ego na brzuch, ten nie zdążył podeprzeć się rękami i wylądował twarzą na twardej posadzce i czołem obitym o własną szafkę.
Podniósł jego nogi do góry i rozszerzył je, jednym ruchem zdejmując z Willy'ego spodnie. Złapał go za biodra i przesunął w bok, by nie uderzał o szafkę. Pomógł mu się podeprzeć i znów uniósł jego nogi, opierając je sobie na ramionach. Willy nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że potrafi się tak wygiąć.
Russell otworzył zębami opakowanie prezerwatyw i wyjął jedną, nie chcąc zarazić się od tego śmiecia. Nigdy nie miał pewności, co do tego, kto mu wsadzał. Zsunął spodnie na tyle tylko, by jego penis wystawał. Nałożył prezerwatywę i zbliżył się do Smith'a, obniżając trochę jego nogi.
Chwytając zielonowłosego za uda, wszedł w niego szybko i bardzo boleśnie. Willy jęknął przeciągle, a w jego oczach pojawiły się łzy. Próbował zetrzeć je rękoma, lecz nie bardzo mu wychodziło, gdyż jednocześnie starał się nie uderzyć twarzą o podłogę.
- Jak się teraz czujesz, co? Boli cię, gdy rozrywam ci wszystkie mięśnie tam, w środku? - Henry odczuwał wielką przyjemność wypowiadając te słowa do każdej ze swoich "ofiar", uwielbiał sprawiać im ból, widzieć łzy i krew jednocześnie, jak mieszają się, tworząc przezroczystą ciesz, barwioną na czerwono. Widzieć różne kształty tworzone z kałuż. I czuć strach oraz respekt od swoich "tymczasowych dziwek", które czasem gwałcił kilka razy pod rząd. - Czy może chcesz poczuć więcej, kurwo?
- Nie, proszę... - zaskomlał cicho Willy. Wiedział jednak, że to nic nie da, bo tacy, jak Russell zawsze wykonują swoją robotę do końca. Nie spodziewał się, że jest z niego taki potwór.
- O co prosisz, dziwko? - szepnął Henry, pochylając się do jego ucha i wchodząc głębiej, z każdym milimetrem krzywdząc go coraz bardziej i bardziej.
Willy chciał coś powiedzieć, lecz gdy tylko otworzył usta, Henry poruszył się. Smith znów zaskomlał cicho, chcąc, by Russell się pospieszył i zostawił go w spokoju.
Blondyn pchnął jeszcze parę razy dość wolno, by potem, stopniowo, coraz bardziej przyspieszać, z sadystyczną radością w oczach przyglądając się temu, jak Willy z każdym mocniejszym ruchem jego bioder uderza głową w ścianę, rozłupując tynk.
Parę razy wszedł w niego na tyle głęboko, że Smith krzyknął, a on słysząc to doszedł w nim, automatycznie z niego wychodząc i puszczając jego nogi na zimną, kamienną posadzkę. Ciężko oddychając, przyjrzał się swojemu dziełu. Podeszwą glana przekręcił głowę Willy'ego, by móc ją zobaczyć i syknął wściekle:
- Ktoś cię dzisiaj ruchał, jebana ściero. - Splunął na niego. - Nie tego oczekiwałem.
KONIEC SCENY EROTYCZNEJ
Willy wyszeptał tylko cicho "wal się" i dostał w głowę ciężkim butem. Myślał, że mu się poszczęści? Z pewnością. Cóż, najwyraźniej grubo się mylił.
___
Thomas szedł raźnym krokiem przez ulice Los Angeles, pogwizdując cicho pod nosem. Nie zdawał sobie sprawy z tego, że Willy, z którym rozmawiał zaledwie dwadzieścia minut temu został ciężko pobity i stracił przytomność w nieużywanej, szkolnej piwnicy.
Niezbyt odpowiadały mu dzisiejsze zajęcia, ale nie przejmował się tym. W autobusie Willy obiecał, że dostaną dziś kolejną działkę. Stuprocentowo ten jego facet jest dealerem.
Tu zaczyna pisać Aroosa
Kierował się w stronę brzydkiego osiedla, o którym niektórzy mieszkańcy miasta nawet nie pamiętali. Przygotowywał się do tej rozmowy od tygodnia. Nie chciał zawalić akurat tej sprawy. Loretta nie mogła non stop nocować u niego w akademiku, przecież mają dom. No dobra, "domem" ciężko nazwać małe mieszkanie zawalone puszkami po piwie i wyzywającymi ciuszkami oraz z kilkucentymetrową warstwą kurzu na półkach. Prędzej można by było nazwać to śmietnikiem lub ruinami. Gdy wszedł do obskurnej klatki, w której roznosił się zapach fekaliów, zaczął zastanawiać się jakim cudem klienci jego matki nie zniechęcali się już przy wejściu. Ich dawni sąsiedzi już dawno wyprowadzili się z tego bloku. Teraz, naprzeciwko ich mieszkania, mieszkał nieznany nikomu pisarz, który przeprowadził się tu, by napisać książkę o biednych dzieciach z blokowiska. Thomas raz z nim rozmawiał. Według niego, nie potrafiłby się wczuć w klimat książki gdyby wciąż mieszkał w małym domku na wsi. Może i miał trochę racji, jednak Shrewood wciąż uważał, że fabuła jest beznadziejna. 
 Szarpnął za klamkę i przeszedł przez próg. Ojciec zawsze zapominał zamknąć drzwi gdy wychodził po piwo. Zajrzał do sypialni matki. Wielkie łóżko było zasłonięte przez czerwone wysokie kozaki i pluszowe kajdanki. Zawsze dziwiło go to, że ojciec pozwalał matce na taki biznes. Jednak gdyby nie ona, nie miałby pieniędzy na piwo. 
 Tak jak się spodziewał oboje rodziców przesiadywało w salonie. Nancy Shrewood może i kiedyś była pięknością, ale wyniszczyła się papierosami i alkoholem. Teraz siedziała z papierosem w dłoni. Mocny makijaż trochę jej się rozmazał. Lottie tłumaczyła mu kiedyś czym jest "smokey eye" i zaczął się zastanawiać, czy jego matka nie chciała właśnie tego osiągnąć. Za to Trevor zawsze był brzydki. Duży nos i gruby piwny brzuch stały się jego znakiem rozpoznawczym, tak samo jak rzadkie włosy zaczesane do tyłu.
 - Thomas? - Nancy spojrzała na niego znad doklejanych rzęs. - A co ty tu robisz?
 - Przyszedłem porozmawiać - oświadczył spokojnie i oparł się o rozpadającą się framugę.
Trevor odrzucił puszkę po piwie na stół i mruknął:
 - Kotek, on przyszedł po kase. 
 - Ile chcesz? - zapytała
 - Nie chcę waszych pieniędzy. Powiedziałem, że chcę porozmawiać - Tommy zaakcentował ostatnie słowo. Czy do tych tłuków nic nie dociera?
 - Tylko szybko, za pół godziny mam klienta. - Nancy zgasiła papierosa na obiciu kanapy.
 - Nie wstyd ci? - zapytał z pogardą Thomas
 - Zamknij się i gadaj czego chcesz - warknął ojciec - Syn marnotrawny... - dodał.
Tommy westchnął.
 - Lottie musi mieć gdzie spać. 
 - Przecież ma. - odpowiedziała spokojnie Nancy
 - Nie, nie ma - chłopak warknął. Już dawno nie miał szacunku do rodziców.
 - A to łóżko w tamtym pokoju to po co? - huknął Trevor.
 - No właśnie. Nie zabieraj nam czasu, gnojku, jeśli tylko tego chciałeś. I pamiętaj, że nie damy ci pieniędzy. - skrzeczącym głosem dodała jego matka.
 - Jeśli to rozpadające się coś uważacie za łóżko, to jesteście pojebani. Wszystko w tym pokoju jest przykryte starymi skarpetami ojca i jakimiś stanikami! 
 - Loretta powinna tam posprzątać.
 - Jeśli dalej będziecie mieć takie podejście to osobiście zadbam o to, żebyście stracili prawa rodzicielskie, a Lottie od dziś tu nie mieszka! Rozumiecie to, do cholery? Nie wróci tu już nigdy. - Thomas odwrócił się na pięcie i z wściekłością wyszedł z pokoju. Otworzył z rozmachem drzwi i tuż przed nim pojawiła się jego siostra. Wzdrygnęła się ze strachu i zdziwienia. Zauważył, że miała spuchnięte oczy i stała tak jakoś mniej pewniej.
 - Coś się stało? - zapytał z braterską troską.
Lottie w odpowiedzi pokazała mu ekran swojej komórki. 

czwartek, 16 października 2014

Rozdział V

 Kimiko, w przeciwieństwie do pozostałych przyjaciół, nie obudziła się w żadnej olbrzymiej filiżance czy małym samochodziku. Nie wzięła całej dawki narkotyku, bo wiedziała, że musi jakoś wrócić do domu przed dwudziestą i zagrać na fortepianie kilka nowych utworów. Więc gdy wszyscy szaleli w zniszczonym wesołym miasteczku, ona, nie tak radosna, wróciła do domu. Owszem, rodzice zauważyli małą zmianę w jej zachowaniu, ale wmówiła im, że to dzięki otrzymanej kolejnej szóstce w szkole muzycznej, a oni w to łatwo uwierzyli.
 Azjatka grała na fortepianie w przestrzennym salonie. Ze znużenia pomyliła kilka dźwięków, na co pan Yumina popatrzył ze skrzywieniem znad gazety dla inwestorów.
- Kimiko, opuszczasz się ostatnio.
- Gomen nasai, otousan - powiedziała ze skruchą - Jestem po prostu zmęczona.
- Shobai-wa ushii-o shidare, Kimiko.
 Takeshi Yumina lubił zasypywać córkę japońskimi mądrościami. Według niego, Kimiko nie powinna zapomnieć kim jest, więc raz na dwa tygodnie zabierał ją do rodzinnego miasta - Tokio. Dbał o to, by w domu jak najwięcej mówiła po japońsku. Wpajał jej wschodnią mentalność, nie pozwalając by Ameryka zbytnio ją pochłonęła. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że jego córka nienawidziła wycieczek do Tokio i nie podobały jej się japońskie wzorce. Mimo starań ojca, Los Angeles wzięło górę.
- Takeshi, pozwól jej skończyć. - z korytarza wyłoniła się Miyu Yumina, ubrana w jedwabny szlafrok i z filiżanką herbaty, oczywiście specjalnie przywiezionej z Japonii.
- Kimiko, możesz skończyć, ale jutro będziesz grać dłużej - oznajmił jej ojciec.
Dziewczyna wstała i zamknęła ozdobiony wstążką zeszyt z nutami, skinęła głową w stronę rodziców i wyszła z pokoju.
- Nasza córka zaczyna zachowywać się jak dzikus - chłodno stwierdził ojciec Kimiko i przewrócił stronę gazety.
- Dlaczego tak uważasz? - zapytała pani Miyu i usiadła obok męża na drogiej kanapie.
- Zapomniała powiedzieć oyasumi.
 Kimiko weszła do swojego pokoju, który zajmował dużą część piętra. Rzuciła zeszyt na hebanowe biurko i położyła się plackiem na łóżku. "Opuszczasz się". Ha, ciekawe czy ty byłbyś w stanie uczyć się w dwóch wybitnych szkołach dla wybitnych dzieci wybitnie bogatych rodziców? Podniosła się na nogi i spojrzała w kalendarz. W ten weekend pojedzie z rodzicami do Tokio. Matka i ojciec pójdą dbać o interesy jednego z pięciu sushi barów, pojawią się na kilku spotkaniach i wraz z nią wrócą do Los Angeles. A ona? Ona w tym czasie będzie musiała przez cały dzień mówić po japońsku i przebywać z rodziną, której szczerze nie lubiła. Otworzyła zajmującą pół ściany szafę i wyjęła z niej czystą piżamę. Ściągnęła ubrania i szybko przebrała się, dbając o to by przedtem zasłonić roletą okrągło okno z widokiem na rozległy ogród. Rozczesała włosy i związała je w niedbały kok na czubku głowy. Spojrzała na drzwi prowadzące do jej własnej, niewielkiej łazienki i stwierdziła, że weźmie prysznic jutro rano. Teraz nie ma już na to sił.

 Dziewczyna obudziła się punktualnie o 06:30. Wciąż śpiąc zwlekła się z łóżka i wpuściła do pokoju światło słońca, które oświetliło białe ściany i jasne panele. Kimiko lubiła swój pokój. Był duży i skromny, w porównaniu z resztą domu prawie pusty. Przy drzwiach stała ogromna szafa, a przeciwległą ścianę zajmowało okrągłe okno. Po prawej stronie znajdowało się wygodne łóżko, a po lewej - hebanowe biurko i półka z książkami oraz drzwi do łazienki. Na środku pokoju leżał pudrowo-różowy gruby dywan. Na ścianie zawiesiła swoje zdjęcie z Lottie, William'em i Tommy'm oraz ogromny plakat reklamujący premierę "Edwarda Nożycorękiego". Do tego po podłodze walała się ogromna, beżowa poduszka, a pod oknem stał rządek doniczek z różnymi kwiatami. Chwyciła wcześniej przygotowane ubrania i weszła do łazienki. Wzięła szybki prysznic i wykonała inne podstawowe czynności. Założyła czarne jeansy i prostą, białą koszulkę oraz ciepły sweter w biało-czarne paski. W porównaniu do innych bogatych dzieciaków wyglądała jak ze slumsów. Założyła szkolną torbę na ramię i zeszła na dół.
- Ohayo, Kimiko - powiedziała z pagerem w dłoni Miyu i wyszła z domu.
Dziewczyna nawet nie zdążyła jej odpowiedzieć. Jej ojciec już dawno wyszedł do pracy, więc na krótką chwilę została sama. Niedługo pojawi się pani Natsume, ich pokojówka, Kimiko nie lubiła używać tego słowa, bo według niej brzmiało ono jak "sługa", a nie chciała nikogo tak nazywać. Wsypała do miski cynamonowe płatki i zalała je mlekiem. Bez pośpiechu zjadła śniadanie, a gdy pani Natsume weszła do domu, grzecznie ją powitała, a po chwili pożegnała i wyszła spokojnym krokiem na autobus.
 Prywatna szkoła była małym, zielonym budynkiem z dużymi oknami. Wokół niej rosło mnóstwo drzew i krzątało się kilku ogrodników, którzy podlewali kwiaty. Kimiko nie miała tu zbyt wielu znajomych, z resztą i tak wolała przebywać ze swoją narkotykową paczką. Przy wejściu przywitała ją Irene, córka dyrektora szkoły. Azjatka odwdzięczyła się uśmiechem i razem weszły do budynku.
- Co mamy pierwsze? - zapytała Irene
- Fizykę, w sto trzy. - odpowiedziała Kimiko i ruszyła w stronę klasy.
 Nauczycielka fizyki słynęła ze swojej surowości. Gdy ktoś u niej podpadnie raz, nie dostanie pracy w całym Los Angeles, więc każdy trzymał się na baczność podczas jej lekcji. Kimiko usiadła wraz z Irene w trzeciej ławce i wyciągnęła zeszyt oraz podręcznik. Sprawdziła czy zapięła małą kieszonkę i postawiła torbę na ziemi. Pani Revghick sprawdziła listę obecności i wywołała do odpowiedzi Bill'a Wetsona. Bill uśmiechnął się zawadiacko i podszedł pod tablice. Cała szkoła go znała. Był naczelnym podrywaczem i potrafił wywinąć się z każdej nieprzyjemnej sytuacji. Jeszcze zanim profesor Revghick zadała pierwsze pytanie krzyknął:
- Pani profesor, proszę spojrzeć! Panna Yumina właśnie wyciągnęła papierosa z torby! - wysunął oskarżycielski palec w stronę Kimiko.
 Azjatka zaniemówiła. Nawet nie dotknęła swojej torby.
- Ja... Ale... Pani profesor... - zająkała się.
Revghick wstała zza biurka i skierowała się ku Kimiko.
- Wstań i pokaż mi swoją torbę.
Dziewczyna posłusznie wstała i ostrożnie postawiła torbę na ławce. Jeśli nauczycielka odkryje co znajduje się w małej kieszonce zapinanej na zamek, wydalą jej ze szkoły i z rodziny. Trzymała tam woreczek z heroiną, który miała przekazać po szkole Lottie. Kupiła ją od Novelty'ego, jednego z lepszych dealerów.
- Nie wyciągnęłam żadnego papierosa, pani profesor. - oświdczyła chłodno. Nie daruje tego Bill'emu - Każdy może to potwierdzić.
Profesorka ogarnęła wzrokiem całą klasę, ale nikt nie stanął w jej obronie. Bali się, że jej podpadną i pracy będą musieli szukać w innym mieście, a nawet w innym stanie.
- Otwórz swoją torbę. - rozkazała.
- Mówiłam pani, że nic podejrzanego w niej nie ma.
- Otwórz - nakazała surowszym tonem, a gdy Kimiko nic nie zrobiła brutalnie zrobiła to za nią. Wysypała wszystko na ławkę, aż Irene się wzdrygnęła. Azjatka miała nadzieję, że nie dobierze się do małej kieszonki, jednak nauczycielka zaczeła kolejno otwierać wszystkie i je dokładnie przeszukiwać. W końcu z triumfem wyciągnęła foliowy woreczek.
- Narkotyki - wysyczała.
Bill zrobił zdziwioną minę. Nie miał zamiaru jej wkopać na serio. Skąd miał wiedzieć, że Yumina ćpa?
- Do gabinetu dyrektora. Już. - powiedziała ostro Revghick i wyprowadziła zdruzgotaną Kimiko z klasy.

 Po godzinie Kimiko wysłała wiadomość do Lottie
"Znaleźli heroinę".


~Aroosa

niedziela, 28 września 2014

Rozdział IV

               Obudził się z dziwnym ciężarem na klatce piersiowej. Spróbował podnieść głowę, bolała go niemiłosiernie. Odgarnął z czoła włosy i spróbował raz jeszcze. Udało się dopiero za trzecim razem.
               - Willy? - zapytał zachrypniętym głosem, widząc na sobie jaskrawo-zieloną czuprynę. Chłopak wymamrotał coś sennie, zamlaskał parę razy i objął go ręką jeszcze mocniej. - Willy! - powiedział już głośniej, co wyraźnie poskutkowało.
               - Co się dzieje? - spytał Smith nieprzytomnie, lekko unosząc głowę. Syknął i przyłożył dłoń do skroni. - Ale mnie głowa napierdala...
               - Mnie też, nie martw się... - Tommy spróbował go z siebie zepchnąć.
               - Auć, delikatniej proszę. - William podniósł się samodzielnie i oparł o krawędź autka, w którym najwyraźniej zasnęli. Tylko dlaczego razem? - Która godzina? - po przeszukaniu kieszeni nie znalazł telefonu, musiał go zostawić u Lucasa. Cóż, przynajmniej wiedział, że komórka jest bezpieczna. Matka by go zabiła za zgubienie kolejnego iPhone'a. Po szkole będzie musiał podejść do Hagrenay'a.
               - Za pięć siódma. - o, czyli zdąży przed szkołą. - O której masz pierwszą lekcję?
               - O ósmej, a po co ci to wiedzieć?
               - W sumie to nie wiem, tak spytałem. - Tommy podrapał się po karku. - Ej, a tak właściwie... - zaczął po dłuższej chwili. - ...jak to się stało, że zasnęliśmy razem?
               Willy uroczo się zarumienił i spuścił trochę głowę.
               - Pojęcia nie mam. - wymamrotał.
               - Dobra, nieważne. Idziesz do domu, szkoły czy łazisz po mieście?
               - Chyba trochę połażę. Do szkoły jeszcze za wcześnie, a jak się teraz w domu pojawię to matka zacznie przesłuchanie. Jak wrócę to jej powiem, że spałem u znajomego czy coś... kit z tym. - machnął ręką i wygramolił się ze zminiaturyzowanego samochodziku. - A ty?
               - Przejdę się z tobą. - Thomas wyszedł zaraz za nim i pierwszy skierował się w stronę wyjścia z wesołego miasteczka.
               - Tyle że wiesz... chciałem odwiedzić znajomego i tak trochę głupio by było, gdybyś był ze mną i ty. - Tommy spojrzał na niego z ukosa.
               - Ty albo się mnie wstydzisz, albo to ktoś bliższy i nie chcesz mi tego kogoś przedstawić. Która opcja?
               - Żadna! - powiedział szybko, chyba trochę zbyt szybko, gdyż podejrzliwy wzrok Thomasa przewiercał go na wylot.
               - W takim razie idę z tobą.
               - Nie! - zaprzeczył stanowczo i gwałtownie stanął, krzyżując ramiona na piersi.
               - Nie bądź dziecko. - William zastanowił się przez chwilę, aż w końcu dał spokój i rzekł cicho:
               - OK, ale nie wchodź tam ze mną i nie gadaj do niego, bo jeśli coś palniesz, to nie ręczę za siebie.
               - Ty jesteś gejem?
               - Skąd ten pomysł? - Willy zaczął nerwowo rozglądać się na boki.
               - Bo tak pomyślałem, że idziesz do swojej dziewczyny, a jak powiedziałeś "nie gadaj do niego" to mi po prostu wpadło do głowy, że to może być twój chłopak.
               - Mówiłem przecież, że idę do znajomego... zresztą, zostawiłem u niego ostatnio telefon i teraz chcę go odzyskać.
               - I to jest ta mega ważna sprawa, przy której ma mnie nie być? - Tommy był doprawdy wstrząśnięty. Skoro Smith chciał tylko odzyskać swoją własność, to do kogo tak ważnego się wybierał?
               - Możesz nie iść. - Willy przyspieszył kroku, nie oglądając się za siebie. Oby Tommy'emu nie zebrało się na pogaduchy.
               - Ale idę. - Thomas zrównał się z nim. - To do kogo idziemy, hę?
               - Taki jeden, nie znasz.
               - Jak się nazywa?
               - Lucas. - Willy przystanął na chwilę, by sprawdzić rozkład jazdy. Za dwie minuty przyjeżdża pierwszy autobus. Oparł się o znak przystanku i patrzył ze znużeniem na rutynowe zajęcia mieszkańców LA. To było takie nudne.
               - A nazwisko?
               - Nie mogę podać.
               Tommy rozejrzał się i spytał przyciszonym głosem:
               - To dealer? - Willy powoli skierował wzrok na niego i po kilku chwilach znów zaczął obserwować ludzi. Liczył, że Thomas zrozumie, iż rozmowa zakończona. - No weź, Willy, jeśli jesteś gejem, albo zadajesz się z dealerami, to nie moja sprawa. Więc łaskawie powiedz, co to za gość.
               - Skoro cię to nie interesuje, to nie muszę podawać ci odpowiedzi. - Tommy chciał coś jeszcze powiedzieć, lecz William mu przerwał. - Jedzie nasz ban.
               - Autobus.
               - Ban. - zawsze się o to kłócili. Dla jednego, jak i drugiego, było to solidnym rozpoczęciem dnia.
               - Nieważne. Gdzie wysiadamy? - zapytał Tommy, gdy rozsiedli się wygodnie na tyłach pustego autobusu.
               - W Playa Vista.
               - Spoko. Użyczysz mi swojego ramienia? Spać mi się chce.
               - OK. - Willy oparł głowę o zakurzoną szybę autobusu. Nie przejmował się tym, że się ubrudzi. Chciał już być u Lucasa, odebrać swój telefon i jechać do szkoły, jednocześnie żegnając się z Tommym. Im więcej czasu z nim przebywał, tym większy szum miał w głowie. To go z lekka przerażało.
___
               - O, panicz William, co panicza tu sprowadza? - zapytał Lucas, widząc na progu swojego domostwa jego dzieciaka z jakimś typkiem, który zapewne nie wiedział, jak Willy spłaca u niego swoje długi. Lubił go, i nie chciał przez jedną gafę stracić z nim wszelkich kontaktów.
               - Bardzo śmieszne, Lucas. - Willy zgromił go wzrokiem. - Nie zostawiłem u ciebie przypadkiem mojego telefonu?
               - IPhone ubrany w Stitch'a?
               - No.
               - A wiesz, że nie mam pojęcia? Wejdźcie, poczekacie sobie, a ja go poszukam. - Lucas kopnął z przejścia swoje rozsznurowane tenisówki i wszedł w głąb mieszkania. Skręcił w lewo, odsuwając zwisające z futryny sznurki, by goście mogli przejść do salonu. - Jest mały bałagan, ale jak się zabierze te ciuchy z kanapy, to już się robi więcej miejsca.
               Tommy zrobił to, co doradził mu Lucas i rozsiadł się wygodnie na kanapie, natomiast Willy wciąż stał przy dealerze.
               - Ej, Tommy, ja pójdę z Lucasem, OK? Zaraz będziemy.
               - To może ja też pomogę szukać?
               - Ty śpij. - Willy zauważył pod ścianą poduszkę relaksacyjną, którą Hagrenay dostał w prezencie od swojej byłej, i rzucił nią w Tommy'ego.
               - Jeśli zamierzacie się pieprzyć, to zróbcie to w miarę cicho i szybko. - Tommy złapał poduszkę, lecz nie zamierzał z niej skorzystać. Zamiast tego ułożył się w pozycji leżącej z głową na podłodze i patrzył wyczekująco, aż obaj wyjdą z salonu.
               - To idziemy się pieprzyć. - Lucas złapał Willy'ego w pasie i wyszedł z nim z pomieszczenia, kierując się w stronę sypialni.
               - Nie żartuj tak, idioto! - William odtrącił jego rękę i z rozpędu wszedł do sypialni.
               - Sam sobie szukaj tego telefonu.
               - Jakiś ty uczynny. - prychnął rozzłoszczony, na klęczkach szukając swojej cennej komórki. Miał na niej masę plików, esemesów i zdjęć, których nikt poza nim nie powinien widzieć. A już na pewno nie Lucas.
               - Jeśli uprawiałbyś ze mną seks w chwili obecnej, być może mógłbyś liczyć na moją pomoc.
               - Mowy nie ma. - warknął. Dwie ściany dalej czekał na niego Tommy. Za Chiny nie będzie się pieprzył pod jego nosem.
               - A jeśli wiem, gdzie jest twój telefon? - Skończyła się zabawa.
               - Mówiłeś, że nie wiesz. - Willy momentalnie wstał, odwracając się przodem do Lucasa.
               - Willy, naiwniaczku, ja zawsze wiem, gdzie w moim domu znajdę wartościowe przedmioty.
               - Ah tak? To w takim razie, gdzie jest twój...?
               - Mój kluczyk od sejfu? Oczywiście, w twojej kieszeni. Wiem, że chciałeś mnie nim szantażować, jak już przeszukasz całą sypialnię i nie znajdziesz telefonu. Tylko zapomniałeś o jednym szczególe, to nie ty ustalasz zasady. I teraz albo pozwolisz mi się grzecznie zerżnąć, albo koniec naszej umowy i twój zgrabny tyłek nigdy nie zagrzeje tu miejsca, a każde twoje następne "zapożyczenie się" u mnie, będzie cię kosztować coraz więcej. - Hagrenay z każdym słowem zbliżał się do Willy'ego, który zaczął się cofać, nieświadomie idąc w stronę łóżka. - To jak robimy?
               Willy miał łzy w oczach i całkowitą papkę w głowie. Nie spodziewał się takiego obrotu spraw. No cóż, najwyraźniej grubo się pomylił, a Lucas po raz kolejny u niego zapunktował. Ta decyzja to był jego wóz albo przewóz: przełknąć upokorzenie i pozwolić, by Tommy słyszał, jak pieprzy się z Lucasem, lub odmówić dalszej współpracy i być bezużytecznym w ich paczce, czym z pewnością nie spodoba się Thomasowi.
               Dlaczego mężczyzna musiał aż tak nalegać, by przyjść tu razem z nim? Nie mógł pójść poszukać Lottie, albo iść odespać do akademika? Ta jego ciekawość kiedyś go zgubi.
               Willy zamiast oskarżać i przerzucać winę z jednego na drugiego, zastanowił się, czy kiedykolwiek miał u Tommy'ego jakieś szanse. Bardzo w to wątpił. Nawet dzisiaj mężczyzna powiedział mu, że nie przeszkadzałoby mu, gdyby kogoś miał, nawet jeśli byłby to mężczyzna.
               Smith otarł łzy z twarzy i wpił się w usta Lucasa, kładąc się z nim na łóżko. Nigdy nie będzie miał szans u Tommy'ego, więc dlaczego nie spróbować z kimś innym?
___
               - Tommy, pobudka! - krzyknął Willy, pochylając się nad uchem Thomasa.
               - Już skończyliście? - zapytał zaspanym głosem Tommy, pocierając swoje ucho.
               - Ta. A teraz wstawaj, bo spóźnimy się na kolejnego bana. - Willy odwrócił się na pięcie i skierował się do drzwi wyjściowych, specjalnie ignorując Lucasa, który widząc jego zachowanie zaśmiał się cicho pod nosem.
               Tommy podążył jego krokami i nim zdążył chwycić klamkę u drzwi, zapytał:
               - Nie chcesz się pożegnać ze swoim facetem?
               - On nie jest...
               - Właśnie, Willy, nie chcesz się pożegnać? - Lucas z wrednym uśmieszkiem skrzyżował ramiona na piersi. William, nie bardzo mając wybór, prychnął zirytowany i pomaszerował do Hagrenay'a, całując go szybko w usta. Już chciał wybiec na podwórko, gdzie czekał na niego Tommy, gdy dealer przyciągnął go do siebie i szepnął:
               - Nie waż się więcej kraść, Willy, bo możesz tego pożałować. - i puścił go, zatrzaskując za nim drzwi.

~Sakura

sobota, 15 marca 2014

Rozdział III

 Z nieznanych sobie przyczyn Lottie obudziła się w wielkiej filiżance. I nie, nie było to złudzenie po LSD - naprawdę była w filiżance. W takiej, która kręciła się w kółko przy dźwięku wesołej melodyjki. Dziewczyna nie pamiętała skąd tam się wzięła. Czyżby zasnęła? A gdzie Tommy, Willy i Kimi? Leniwie wygramoliła się z filiżanki i ruszyła w stronę wyjścia. Wszędzie wokół stały stare, zniszczone karuzele, budki z jedzeniem i najróżniejsze atrakcje dla dzieci. Może kiedyś ta kupa żelaza kogoś bawiła, lecz teraz wyglądała jak sceneria rodem z horroru.
 Lottie ziewnęła i przeszła przez zdezelowaną i zardzewiałą bramę. Znajdowała się na skraju Los Angeles. Wystarczy kilka kroków i znajdzie się na swoim osiedlu. Tak właściwie, to średnio interesowało ją dlaczego spała w opuszczonym parku rozrywki i dlaczego przyjaciele ją zostawili. Pewnie byli równie skołowani, co ona. Nie winiła ich za to. LSD było naprawdę mocne, a jakie miało efekty!
 Przeszła jeszcze kilka kroków i znalazła się wśród betonowych bloków, które zwykle były szare, lecz teraz malowały się na nich różnego rodzaju esy-floresy. Skręciła w lewo i znalazła się na uliczce, do której zmierzała. Weszła do zaniedbanej klatki schodowej i wbiegła na drugie piętro. Drżącą ręką wyciągnęła klucz z kieszeni kurtki. Nagle poczuła ucisk w klatce piersiowej i osunęła się na podłogę. Wzięła trzy głębokie wdechy i wstała. Wsunęła klucz w dziurkę i cicho weszła do domu. Najpierw spojrzała na stojące na korytarzu buty - długie, czerwone kozaki na obcasie i eleganckie pantofle. Jeśli jej matka zaczęła przyjmować milionerów, to już na pewno nie będzie się martwić jeśli z domu zniknie odrobina pieniędzy.
 Lottie wychyliła głowę z korytarza. Nigdzie nie było śladu jej ojca, więc śmielej ruszyła do kuchni. Zza zamkniętych drzwi sypialni dobiegały dziwne odgłosy. Szybko przeszukała wszystkie kubki, w których ojciec trzymał drobne. Chwyciła pięć dolarów i wybiegła z domu. Nawet nie zamknęła drzwi. Pędem opuściła uliczkę i udała się do najbliższego sklepu. Mocno ściskając banknot weszła do środka. Ten pozorny sklep był ulubionym sklepem jej ojca. Nieraz słyszała, że zarywa do jednej ze sprzedawczyń. Rozejrzała się i gdy go nie spostrzegła podeszła do półki ze słodyczami. Wzięła czekoladę z bakaliami i z nadzieniem o smaku truskawkowym - ulubioną Tommy'ego. Zapłaciła za słodycze i wyszła ze sklepu. Zaniepokoił ją podejrzliwy wzrok kasjerki więc przejrzała się w szybie piekarni - jej oczy były czysto niebieskie, nawet nie były zamglone. Być może przypatrywała się różowym końcom włosów.
 Skręciła w główną osiedlową ulicę. Przez całą drogę miała wrażenie, że zapomniała o czymś istotnym. Ale nie przejęła się tym zbytnio i żwawo szła w kierunku akademika. Gdy podeszła do budki, stary stróż poderwał się z krzesła. Lottie podała mu czekoladę z bakaliami i z uśmiechem weszła na teren niedostępny dla ludzi z zewnątrz. Tu powinni przebywać studenci, a nie licealiści. Weszła do dużego, czerwonego budynku. W środku było nawet ładnie jak na tak stary budynek. Tylko w kilku miejscach czerwone cegły wyglądały na świat, dzięki odpadającemu tynkowi. Lottie minęła kilku studentów wracających z wykładów. Zerknęła na ekran telefonu. Równo piętnasta. Tommy powinien skończyć za trzydzieści pięć minut. A potem powinien pójść na następny wykład o siedemnastej. Tak właściwie to był to bardzo specjalny wykład - wykład dla studentów o wysokich ambicjach. Szkoda, że Thomas oprócz wysokich ambicji miał również wysoki licznik wypalonych papierosów i wstrzykniętych narkotyków.
 Szybko przemknęła korytarzem i weszła na drugie piętro. Praktycznie nikt nie zwracał na nią uwagi, bo i po co? Po pierwsze przyzwyczaili się do jej widoku, bo bywała tu dość często, a po drugie - jej najbardziej krzykliwą częścią stroju były bordowe martensy. Podeszła do najzwyklejszych białych drzwi z numerem 156. Zapukała, a gdy nikt nie otworzył wyciągnęła klucz z kieszeni i weszła do środka.
 Na początku chciała tylko położyć czekoladę na szafce nocnej i wyjść. Ale czuła się zbyt zmęczona na ruszenie tyłka z akademika. Delikatnie położyła tabliczkę na stolik i położyła się na łóżku swojego brata. Miała ochotę zasnąć, jednak wciąż miała wrażenie, że o czymś zapomniała i to wrażenie nie pozwalało jej spokojnie się zdrzemnąć. Poirytowana wstała i z rozmachem otworzyła starą i brzydką szafę. Wyrzuciła z niej kilka koszulek Tommy'ego i wyciągnęła paczkę papierosów z kieszeni czarnych spodni złożonych w niedbałą kostkę. Dziewczyna nigdy nie paliła, ale wrażenie zapomnienia irytowało ją do tego stopnia, że szybko zapaliła papierosa. Po chwili, krztusząc się, otworzyła okno i tego samego szluga wyrzuciła na plac przed akademikiem. Przynajmniej nie wpadnie w ten nałóg. Ponownie podeszła do szafy. Przesunęła złożone spodnie i odciągnęła tylną płytę. Wsadziła tam dłoń i wyciągnęła mały woreczek z napisem "Dan Novelty". W środku znajdował się biały proszek - heroina, ulubiony narkotyk Lottie. Miała pewność, że była czysta, bo Dan Novelty to jeden z lepszych dilerów w mieście. Schowała woreczek do kieszeni i ułożyła wszystko tak jak było. Gdy w pokoju przestało śmierdzieć dymem, zamknęła okno i skierowała się ku drzwiom. Usłyszała czyjeś kroki na korytarzu. Chwyciła za klamkę i szarpnęła za drzwi. Przed nią stał barczysty chłopak o imieniu Dave - współlokator Thomasa.
- Ładną dziś mamy pogodę, nie uważasz? - zapytała i prześlizgnęła się obok niego. Na korytarzu przyspieszyła kroku. Obejerzała się by sprawdzić czy Dave idzie za nią. Nie szedł, ale blondynka wpadła na kogoś. Ściślej mówiąc wpadła na Thomas'a Shrewood'a, jej brata.
- Ty nie w szkole? - zapytał ze zdziwieniem.
Biała luka w umyśle Lottie natychmiast zapełniła się wizerunkiem wrednych nauczycieli i równie wrednych uczniów. Szkoła. To o tym zapomniała.
- Eee... No widzisz...
- Chyba nie zamierzasz skończyć tak jak matka? - zapytał ściszonym głosem.
- Nie, no coś ty... No ten... Wiesz... Wczoraj tak trochę... Chyba za dużo wzięłam.
Tommy dźgnął ją palcem w mostek.
- Musisz się ogarnąć. Inaczej nie skończysz szkoły i będziesz skazana na ojca i matkę. - Złapał za rąbek worka wystający z jej kieszeni i szybko wrzucił go do swojej. - Pozwól, że ja to wezmę.
- Dzisiaj? O szóstej? Tam gdzie wczoraj? - zapytała nieśmiało.
- Okey, tylko tym razem wracasz ze mną do akademika. Dzisiaj przenocujesz tutaj. - pocałował ją w czoło i poszedł dalej.
 Loretta wybiegła z budynku i skierowała się w stronę ładnych i zadbanych domków. Zwolniła gdy znalazła się przed furtką z napisem "wstęp tylko dla mieszkańców". Ten napis zawsze ją rozśmieszał. No ale cóż, niestety musiała złamać i ten przepis. Szarpnęła za bramkę. Okazała się być zamknięta, więc zwinnie przeszła przez płot. Jak Kimiko i William mogli tutaj mieszkać?
 Wolnym krokiem skręciła w lewo. Na tej uliczce znajdowało się wiele eleganckich domów. Jednak wszystkie budynki przyćmiewał ogromny dom z wielkimi oknami i ogródkiem w stylu japońskim. Tak właśnie wyglądał dom rodziny Yumina. Lottie weszła na teren domu i cicho przemknęła się do okna. Nawet przez grube ściany słyszała jak Kimiko gra na fortepianie. Podniosła rękę i zapukała w okno. Azjatka na chwilę przerwała. Lottie wyprostowała się, ale i tak ledwo cokolwiek widziała. Kimiko napisała na dużej kartce "nie" i przyłożyła ją do szyby. Zrezygnowana dziewczyna wyszła za płot i od razu natknęła się na Will'ego.
- Idziemy?
- Ja i Kimiko nie. Idź sam z Tommy'm.
- Nie chcę iść sam.
- Przecież powiedziałam, że Tommy też pójdzie. Starzejesz się i zaczynasz mieć problemy ze słuchem. - zażartowała.
- Taa... - odparł wybity z rytmu - Czemu wy nie idziecie?
- Bo Kimi nie może. Kiedyś obiecałyśmy sobie, że będziemy brać razem, więc głupio byłoby gdybym wzięła bez niej. Ale ty idź. Znalazłam u Tommy'ego heroinę od Dan'a, może ma coś jeszcze lepszego i przyniesie. Poza tym moglibyście rozejrzeć się czy z Epic Movie zniknęli ci alkoholicy. Ta kupa żelastwa zbyt mnie przytłacza.

~Aroosa

sobota, 15 lutego 2014

Rozdział II

Na początku chciałam tylko poinformować, iż ten blog piszą dwie osoby, stąd w nicku Aroosa i Sakura. Jesteśmy współautorkami i jeśli ktoś chciałby pisać do jednej z nas, to proszę określić, do której. Napisałyśmy notkę autorską wspólnymi siłami i chciałyśmy ją opublikować przed pierwszym rozdziałem, ale Aroosa napisała ten rozdział szybciej, więc tak w sumie był mały problemik. I dlatego też pewnie nie zauważyliście tej notki, drodzy czytelnicy (tak swoją drogą, cieszę się – i Aru pewnie też – że jest Was tak dużo =^^=), gdyż zmieniłam datę i pojawiła się później, lecz przed rozdziałami.
To ten… zapraszam do czytania (i przepraszam, że tak krótkie)~!

               - Willy, wstawaj! – usłyszał z dołu głos swojej matki, zawsze budziła go przed wyjściem do pracy. Przeciągnął się, odrzucił kołdrę i postawił stopy na ciepłym dywanie. Spojrzał na plan lekcji, wiszący obok szafy. Tak, dziś sprawdzian. Kolejny w tym tygodniu. Dlaczego ci nauczyciele tak się na nich uwzięli? Zmówili się, czy jak? – Spóźnisz się do szkoły!

              - Już wstałem! – odkrzyknął w stronę drzwi. Usłyszał z dołu głośne trzaśnięcie. Matka też nie miała ostatnio lekko w pracy.

               Ziewnął przeciągle i powlókł się do łazienki. Po załatwieniu podstawowych czynności, przebrał się w zostawione wczorajszego wieczoru ubrania. Zawiązał tenisówki i, przeskakując po dwa stopnie, zszedł ze schodów. Założył kurtkę i wziął z szafki klucze. Śniadań nigdy nie jadał.

               Zamykając drzwi, przejrzał się jeszcze ostatecznie w szybie okna. Wyglądał tak jak zwykle. To dobrze. Pogwizdując cicho, ruszył wzdłuż ulicy w kierunku przystanku autobusowego. Nie zamierzał iść dziś do szkoły, musiał zapożyczyć się u Lucasa. I szczerze liczył na to, iż mężczyzna nie będzie mu znów kazał spłacać się w naturze.

              Skręcając w kolejną uliczkę, odrzucił od siebie zbędne myśli. Będzie to co będzie, najwyżej znów to zrobi. Znów dla nich. I znów bez podziękowania od tego, dla którego najbardziej się stara.

               Zapukał do drzwi i odczekał chwilę, nim Hagrenay mu otworzył.

               - Czego tu? – warknął, podnosząc wzrok z czytanej właśnie gazety. Jego czarne jak smoła włosy, leciały mu na twarz w artystycznym nieładzie, zakrywając błysk pożądania, który pojawił się w tych brązowych tęczówkach. – O, to ty, wchodź. – otworzył szerzej drzwi, wpuszczając gościa do środka. – Znów to samo co ostatnio?

               Willy pokiwał głową, a Lucas zaczął grzebać w szufladzie, wreszcie wyjmując z niej mały kluczyk.

               - Poczekaj chwilę. – powiedział i ruszył w głąb mieszkania, zostawiając Smitha w przedpokoju. Wrócił chwilę później, niosąc foliowy woreczek, a w nim kilka białych tabletek. Wystawił rękę, jednak wciąż nie podał chłopakowi zawartości. – Kiedy będziesz mógł to spłacić?

              - Mogę nawet teraz. Byle jak najszybciej. – odpowiedział, starając się nad tym, by jego głos brzmiał obojętnie. Lucas jedynie jemu pozwalał spłacać dragi w „ten” sposób.

               - To chodź. – mężczyzna uśmiechnął się szeroko, odkładając woreczek i kluczyk do szuflady. Pociągnął Willy’ego za rękaw i ruszył z nim przez salon do sypialni. Rzucił chłopaka na łóżko, samemu rozpinając spodnie.

*

               Kilka godzin później, William Smith wychodził z domu najlepszego dealera w mieście, mając w kieszeni ilość narkotyków, idealnie równą, by się zabić. Jednak nie to było jego priorytetem. Chciał, by on wreszcie był z niego zadowolony, tak jak miesiąc wcześniej, gdy znów musiał się poświęcić, lub raczej swoje ciało, by zdobyć LSD. Chciał być kimś więcej, niż tylko obiektem do podśmiewania.

               Mijając ten sam przystanek, rozejrzał się uważnie. Zazwyczaj to tu szlajała się Lottie, gdy po szkole na niego czekała, lub gdy po powrocie z miasta nie miała co robić.

               - Willy! – usłyszał z tyłu. Odwrócił się, a uśmiech sam cisnął mu się na usta. Biegła ku niemu Loretta, ciągnąc też swojego brata. Gdy wreszcie do niego dobiegła, podparła się o kolana, ciężko dysząc. Wreszcie wyprostowała się jak struna i zapytała: – Była tu już Kimi?

              - A miała być?

               - Ten jak zwykle nic nie wie. – mruknął pod nosem Thomas, jednak tak, by oboje go słyszeli.

               - Jakbyś nie wiedział, nie było mnie w szkole.

               - Pieprzony buntownik się znalazł. Kto za ciebie maturę zda?

               - Uczę się dobrze, ale to już nie twoja sprawa. – by spojrzeć mu w oczy, musiał podnieść głowę do góry. Skrzyżował ramiona na piersi i czekał na atak, który jednak nie nadszedł.

               - Nie kłóćcie się. – westchnęła Lottie.

               - Właśnie, to strasznie dziecinne. – dopowiedziała Kimiko, dołączając do nich.

               - Wreszcie jesteś. – Loretta wyszczerzyła swe śnieżnobiałe ząbki, rzucając się na szyję przyjaciółce.

              - Nie widziałyśmy się dopiero od wczoraj, stało się coś?

               - Tommy wyczytał w jakiejś gazecie coś o napadzie na córkę jakichś bogaczy, nie pamiętam dokładnie… Ale dobrze, że to nie ty. – nadal się uśmiechała od ucha do ucha.

               - Idziemy tam gdzie zawsze, czy szukamy innego miejsca? Te menele wciąż tam mogą być. – zapytał Willy.

               - To się okaże na miejscu. Jeśli wciąż tam będą, to szukamy czegoś innego. – odpowiedział mu Tommy, wyciągając z kieszeni kurtki bilety.

*
  
             Jak się okazało, grupa pijaczków zagnieździła się w kinie na stałe, toteż Thomas zarządził jak najszybszy odwrót.

               - To gdzie idziemy? – zapytała Kimiko. Jej jedyną ucieczką od rzeczywistości były właśnie narkotyki, jeśli nie miała gdzie ćpać, jej świat się kończył.

               - Znajdziemy coś, nie martw się. – powiedział pewnie Tommy, jednak Willy wiedział, że ta pewność jest jedynie na pokaz. Obserwował go na tyle długo, by zauważyć takie rzeczy. Nie to, żeby był jakimś maniakiem, po prostu brat Loretty fascynował go odkąd tylko się poznali.

               - Wiecie… znam chyba jedno miejsce. – powiedziała niepewnie Lottie, okręcając sobie kosmyk włosów wokół palca.

              - Nie możemy tam iść. To za blisko domu. – powiedział Tommy, wiedząc o jakie miejsce siostrze chodzi.

               - Ale jak na razie tylko tam możemy ćpać bez strachu o to, czy ktoś nas przyłapie. Nikt tam nigdy nie chodzi, bo wszystko się zawaliło.

               - Ona ma racje, Tommy, teraz jedynie tam możemy pójść. Jeśli znasz jakieś inne miejsce, to nas oświeć. – powiedziała Kimiko, patrząc mu hardo w oczy. W tamtej chwili potrzebowała narkotyków, jak niczego innego.

               - Okej. – powiedział w końcu, gdy natarczywy wzrok jego siostry nie dawał mu spokoju.

*

               - To nawet nie jest aż taka ruina, jak ją zapamiętałem. – powiedział Willy, przyglądając się wszystkiemu wokół. Wielkie karuzele wyglądały tak marnie, że to aż dziw, iż jeszcze stały. Natomiast cała reszta wyglądała w miarę normalnie, lub przynajmniej, stabilnie, różniły się jedynie tym, iż teraz były całe w różnokolorowych graffiti.

               - To… kto co ma? – zapytała Loretta, przyglądając się twarzom zebranych.

               - Ja mam jedynie trochę heroiny. – powiedziała niepewnie Kimi.

               - Masz coś, bracie?

               - Niestety. – westchnął chłopak.

              - A ty, Willy?

               Smith pogrzebał trochę w kieszeni, udając, że szuka tego, co już od dawna trzymał w dłoni. Wyciągnął wreszcie foliowy woreczek, pokazując reszcie, co udało mu się zdobyć. Kimi zaświeciły się oczy i podbiegła do niego, od razu cała w skowronkach.

               - Mam nadzieję, że tego nie ukradłeś jakiemuś innemu narkomanowi, lub - co gorsza - dealerowi? – warknął na niego Tommy. William pokręcił głową.

               - Kupiłem to.

               - No ja myślę. – powiedział w końcu, zawiedziony, po kilkusekundowym mierzeniu się wzrokiem. Wziął od drugiego chłopaka woreczek, wysypując jego zawartość na otwartą dłoń. Policzył tabletki: dokładnie sześć. Dał każdemu po jednej, rozdzielając dwie ostatnie na pół i również wręczając je reszcie.

               - Obyśmy nie zdechli. – westchnął Willy, jak zwykle przed braniem czegoś tak silnego.

~Sakura

poniedziałek, 6 stycznia 2014

Rozdział I

 Światła kina Epic Movie już dawno zgasły. Jego stali bywalcy i personel już dawno leżą pod ziemią. Z dawnej świetności zostały tylko ruiny straszące dzieci. Miejsce z pozoru nie odwiedzane przez nikogo. Zostawione, opuszczone, samotne... Wielu zastanawia się dlaczego go jeszcze nie zburzyli? Otóż tego dokładnie nikt nie wie. Być może urząd miasta nie ma wystarczająco pieniędzy na wyburzenie Epic Movie bądź czeka na jakiegoś inwestora który zechciałby kupić działkę ze starym kinem i na własną kieszeń pozbyć się ruin by postawić nowoczesną fabrykę wydzielającą miliony zanieczyszczeń do atmosfery. Ale oczywiście to tylko domysły. Nawet w Los Angeles są takie małe błędy, które pozostawia się same sobie.
 - Co macie na dziś? - zapytał wysoki chłopak o ciemnych włosach. Był wyraźnie starszy od swoich towarzyszy.
- Tylko to. - zielonowłosy wyciągnął dłoń na której znajdował się jakiś białawy proszek. Zapewne większość uważała go za dziwoląga. Zielone włosy, kolczyki na twarzy i odmienny sposób ,,noszenia się''.
- Willy, dobrze wiesz, że nie weźmiemy tego. - powiedziała najniższa z nich wszystkich. Miała azjatyckie rysy twarzy i wyglądała na młodszą. Stojąca obok niej blondynka z różowymi końcówkami wzdrygnęła się. Każde z nich doskonale wiedziało co wyciągnął Willy - najgorsze ścierwo jakie mogło powstać. Ten wysoki odszedł na chwilę i uderzył pięścią w ścianę. Tynk posypał się na podłogę, gdzieś upadło coś jeszcze.
- Tommy, jeśli chcemy mieć jakieś miejsce spotkań to nie możemy go rozwalać. - powiedziała blondynka.
- Ile razy można mówić! - chłopak odwrócił się. - Tyle razy powtarzałem! Nie przynosimy takiego gówna jak smoła!
-  Głupio mi było przyjść bez niczego. - wyjąkał tamten, ale chyba nikt go nie usłyszał. Tommy kopnął ścianę, tym razem tynk posypał się i z sufitu.
- Pobrudziłeś mi martensy.
- Oh, Lottie, jak ja mogłem to zrobić! - wykrzyknął z ironią.
Zapadła chwila ciszy.
- To ma ktoś coś czy idziemy do domu? - zapytała Azjatka, Kimiko.
- Ja mam. - odpowiedziała Lottie i wyciągnęła z kieszeni mały pakunek. Thomas podszedł do siostry i dokładniej przyjrzał się temu czemuś.
- Przecież to leżało na mojej szafce! - wykrzyknął - Jak ty się dostałaś do akademika?
- Stary Jeffrey wciąż lubi czekoladę z bakaliami.
Jeffrey był strażnikiem wejścia do akademika. Wyglądał jakby miał umrzeć, ale nie chciał zrezygnować z posady. Właściwie cóż z jego pracy skoro wpuszczał do środka szesnastolatki za tabliczkę czekolady? Chłopak wyciągnął jej to z rąk i nabił strzykawkę.
- Student medycyny, a wciąż nie wie co znaczy ,,do jednorazowego użytku''. - zakpił Willy. Tommy tylko odwrócił się na moment w jego stronę.
- Ja biorę pierwsza. - Lottie podbiegła do brata i wyrwała mu strzykawkę.
- Słyszałaś o zasadzie ,,starszym się ustępuje''?
- Być może, ale to nie zmienia faktu, że to ja biorę pierwsza.
Po kilku minutach udawanej szarpaniny dziewczyna wybiegła na pokrytą kurzem scenę. Reszta grupy wolno usiadła na miejscach w pierwszym rzędzie. Nie przeszkadzała im warstwa brudu. Tylko Kimi się wzdrygnęła. Lottie odwróciła się. Powoli, z doświadczeniem, wbiła igłę w żyłę.
 Po chwili poczuła efekty. Poczuła się lekko, jakby nic poza nią nie istniało. Wnętrze zdezelowanego kina wydało się jej bardziej kolorowe. Ruszyła w kierunku przyjaciół. Kimiko cały czas się śmiała. Ćpanie było dla nich odskocznią od problemów. Lottie i Tommy brali po to by zapomnieć o patologicznej rodzinie. Dla Azjatki był to pewien przejaw buntu wobec rodziców. Codziennie grała na fortepianie, odrabiała tabun prac domowych, uczyła się wierszy, śpiewała... I nie robiła tego z własnego wyboru. Narkotyki były czymś o czym tylko ona decydowała, nie rodzice spełniający przez nią swoje chore ambicje. A William? Miał problemy w szkole z powodu tego jak wyglądał. Docinki innych potrafiły ranić.
 Każde z nich miało problem, a narkotyki pomagały o nich zapomnieć.
 Willy wbił strzykawkę w żyłę i gdy skończył podał ją Thomasowi. Lottie podbiegła do brata. Właściwie to on ją wychował, a nie rodzicie. Bo co by z niej wyrosło gdyby poddała się wpływom prostytuującej się matki i agresywnego ojca? Chłopak na chwilę zamarł. Lottie znała ten odruch. Jej brat zawsze bał się podsłuchiwania. Często, gdy razem układali puzzle Tommy na chwilę zamierał w ten sposób, by usłyszeć czy idzie ich ojciec. Gdyby zobaczył, że są szczęśliwi dzięki puzzlom zabrałby je tylko dla mściwej satysfakcji. On ich przecież nie chciał. Jego celem było uprzykrzanie życia swoim dzieciom.
-Ktoś tu idzie. - powiedział brunet. Mimo przyćmionych zmysłów Lottie usłyszała głośny huk. Tommy nie zdążył wziąć swojej dawki. Dziewczyna podbiegła do skaczącej Kimiko i zaciągnęła ją do garderoby, która mieściła się za sceną. Po chwili dołączył do nich jej brat i Willy. Gdyby ktoś dowiedział się, że czwórka nastolatków ćpa w opuszczonym kinie nie byłoby kolorowo. Inna grupa mogłaby użyć tej wiadomości do przeróżnych szantażów. Mogliby zażądać heroiny lub innego narkotyku, a jeśliby im tego nie dali zgłosiliby ich na policję. Kłopoty z prawem to ostatnie czego chcieli. Dlatego nitk nie mógł wiedzieć, że tu spotyka się grupa ćpunów. Kimiko wciąż się śmiała.
- Zamknij się. - uciszyła ją Lottie, ale ona nie przestała.Willy zatkał jej usta ręką.
  Grupa ubranych w dresy chłopaków weszła do sali kinowej. Nie wyglądali na zbyt miłych. Jeden z nich trzymał w dłoni butelkę piwa.
- Stary, ale dobra miejscówa! - krzyknął ten z butelką.
- Mówiłem, że się nada, co nie? - zawołał pijacko.
- Nie mówiłeś, że aż tak się nada!
Najniższy, zapewne żartowniś, wyrwał butelkę z ręki kolegi i rzucił nią o kinowy fotel. Szkło rozbryzgło się wokół, a piwo oblało jeszcze fotel obok. Kimi znów się wzdrygnęła. Widziała wszystko przez szczelinę w ścianie. Miała najlepszy widok na sytuację, bo przy szparze w drzwiach garderoby tłoczyli się Lottie i Tommy. Tylko Willy zdawał się być obojętny. Karzeł wskoczył na scenę, w miejsce gdzie Lottie wzięła heroinę. Zaczął śpiewać to co śpiewa się na pijackich domówkach. Zawodził tak, dopóki chłopak z tatuażem na ramieniu nie ściągnął go siłą ze sceny. Wzięli go pod ramiona i wyszli z kina Epic Movie.
 Tommy cicho otworzył drzwi, rozejrzał się i dopiero po tym wyszedł. Dał znak reszcie, że już nie ma tej bandy i wrócił na główną salę. Doskonale wiedział co się dzieje. Muszą znaleźć, nowe bezpieczne miejsce, co wcale nie będzie takie proste. To pokazała im Kimiko; kiedyś śpiewała tu w samotności. Ale czy w Los Angeles są jeszcze opuszczone miejsca? Mogli też spróbować wykurzyć alkoholików, a to wydawało się jeszcze trudniejsze.
 Mogli też zerwać z narkotykami.
Lottie wyszła z pomieszczenia i odkryła, że efekty narkotyku kończą się. Wzięła małą dawkę, więc nie spodziewała się cudów, ale nawet tak mała ilość pomogła jej w odpechnięciu problemów chcociaż na tak małą chwikę. Czuła pulsowanie w okolicach potylicy. Nie lubiła tego ,,po'', lecz ,,po'' było częścią ,,teraz'' które dawało jej spokój. Kimiko i William usiedli na fotelach. Azjatka wyraźnie była niezadowolona z zachowania pijackiej grupy. Teraz w całej sali będzie śmierdziało piwem. Dziewczyna położyła głowę na ramieniu przyjaciela. Była senna, miałą ochotę zasnąć, ale zapach alkoholu wciąż ją drażnił. Willy pogłaskał ją po włosach i uśmiechnął się. Już dawno zauważył, że każde z nich ma inne reakcje. Nastał czas powrotu do domu. Dla Thomasa i Loretty to nie było aż takie złe. Blondynka wracała wraz z bratem do akademika, spała tam, a rano wracała na chwilę do domu i znów szła do szkoły. W tym czasie efekty zażycia narkotyków ją opuszczały i stawałą się zwykłą, szarą Lottie. Willy też nie miał tak źle - jego jedyną trudnością było dotarcie do odpowiedniego budynku, bo rodzice całe dnie spędzali w pracy. I znów najgorzej miała mała Azjatka. Zwalczając senność musiała grać na fortepianie przy rodzinie.
 Razem wyszli z budynku. Tommy szedł odosobniony, wciąż zamartwiał się co się stanie jeśli grupa zadomowi się w Epic Movie na stałe. Co jeśli zaczną ich szantażować? Jeśli wydadzą policji? Nie podzielił się swymi obawami z nikim, nawet z siostrą. Willy i Lottie musieli dyskretnie przytrzymywać Kimiko, bo z każdym krokiem robiła się jeszcze bardziej senna. Co jakiś czas miała nagły zryw energii i szła sama kilka kroków, ale trwało to krótko i po chwili znów ledwo szła.
 Szli w absolutnej ciszy aż do rozwidlenia. Droga po lewej prowadziła do centrum osiedla gdzie mieścił się między innymi akademik. Przyjaciele pożegnali się i odeszli w inną stronę - rodzeństwo w lewo, a Kimi i Willy w prawo, w osiedle ładnych i zadbanych domków.
 Thomas przez całą drogę myślał tylko o jednym.

~Aroosa

niedziela, 5 stycznia 2014

Pseudo przedmowa.

Ale ja nie umiem pisać takich rzeczy.
,,Cześć jestem Aroosa i miło mi Was poznać''
tak bardzo bezsensu.
Może od początku. Moim imieniem oczywiście nie jest Aroosa, to tylko pseudonim, prowadzę ten o blog: http://www.aroosablack.blogspot.com/. Jest też Sakura (która też nie ma tak na imię) która prowadzi ten blog: http://tragic--magic.blogspot.com/. Pytanie, jak się poznałyśmy? Dlaczego stworzyłyśmy razem blog? Zaczęło się tak, Sakura komentowała mój blog, a ja jej, nawzajem sobie pomagałyśmy i doradzałyśmy. Później zaczęłyśmy prowadzić rozmowy na GG *magia internetu* i doszło do tego, że postanowiłyśmy stworzyć coś razem. I to w sumie tyle na temat.
~*~
Tadadam, coś o nas. Obie mamy tak bardzo nie lubiane przez nas imię - Ola. Nieznamy się, ani nawet nie mieszkamy w tym samym mieście. Może najpierw ja zacznę pisać. Mieszkam w zachodniopomorskim (pozdrawiam was wszystkich!), interesuję się jeździectwem (zajmuję się koniem, ale niestety nie mogę jeździć), jestem harcerką (ZHP) i tu od razu chciałabym rozwiać stereotyp. Nie, nie biegamy po domach sprzedając ciasteczka, żeby wygrać rower. Słucham thrash, heavy i death metalu, i w sumie to tyle o mnie. I mogę dodać, że kocham książki Paoliniego, Scotta, Tolkiena, Rowling, Kinga, Riordana i Collins.

~*~
To pora na mnie, co nie? Już tyle to w końcu odwlekam...
To ten... Aroosa już napisała, jak mam na imię i jak się poznałyśmy, więc w sumie nie jestem pewna, czy mam coś do tego dodawać, czy pasują Wam te informacje.
Może ja zacznę coś o sobie (tag, będę kul i rozpiszę się w punktach):
  • mieszkam na dolnym śląsku (również pozdrawiam! choć mi to szczerze wisi i powiewa).
  • słucham j-pop'u, j-rock'a, k-pop'u i k-rocka (ta, to ja chciałam w tym opku Azjatkę, coś nie pasuje? ;^;), czasami też czegoś angielskiego i - ale to u mnie rzadkość - polskiego. Więc ten, jeśli coś polskiego mi się spodoba to musi być naprawdę dobre. Jak Dżem. Nie, nie dżem ta marmoladka czy co to tam, a Dżem-zespół XD
  • oglądam animce i czytam internetowe mangi (bo mama mi nie pozwala kupić tych zwykłych ;^;), a moim ulubionym gatunkiem jest YAOI (czyli rozwijająca się miłość - psychiczna jak i fizyczna - pomiędzy mężczyzną i mężczyzną) =^^=
  • mam mnóstwo wad, m.in. jestem hipokrytką, egoistką i nie wiem dokładnie jakiej wiary, mam uraz do bananów (Boku no Pico: Pico to Chico...) i kotów (bo to takie małe, wredne Lucyfery, co tylko czekają, żeby Cię drapnąć), orientacji nijakiej (tak serio to dokładnie nie wiem, bo nigdy nikogo nie miałam na poważnie i nie spieszy mi się do tego ;-;), nienawidzę przesiadywać w zbyt dużym gronie, bo od razu mi duszno, gdy ktoś mnie zdenerwuje automatycznie jest u mnie na minusie i go nie trawię, jestem chciwa, nie potrafię się dzielić, uważam, iż miłość jaką darzymy rodzinę jest zwykłym obowiązkiem, dlatego gdy skończę liceum zamierzam się wyprowadzić na drugi koniec polski i nie mieć z nimi nic do czynienia. Cały czas okłamuję moich znajomych.
  • chcę zamieszkać w małym mieszkanku w Trójmieście z psem rasy samojed o jakże wielmożnym imieniu - Artutitu (znalazłam to imię w magazynie mojej młodszej siostry, tak jakaś 8-latka nazwała swojego chomika ;-;).
Z mojej strony to tyle... chyba...
Oh, właśnie, jeszcze coś~! Nie przesiaduję już na http://tragic--magic.blogspot.com/, gdyż ten blog zawiesiłam, teraz prowadzę tylko jeden - http://stories-by-sakura.blogspot.com/, aż do odwołania.
to się rozpisałam ..