czwartek, 23 lipca 2015

Rozdział XVIII

  Spojrzał w lewo, wsłuchany w powolne tykanie zegara. Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Jego wzrok następnie skierował się w prawą stronę. Zegar nie przestawał grać ociężałym rytmem. Tik-tak, tik-tak, tik-tak. Westchnął.
  - Mogę stąd wyjść?! - krzyknął w przestrzeń, nawet nie był pewien, czy go słyszą. Pewien był tylko tego, że go obserwują i że kompletnie nie wie, co się stało. Nie pamiętał, a zaraz nad zegarem wisiała lub raczej została wbudowana w ścianę mała kamerka, złowieszczo pulsująca czerwonym światełkiem. Pomieszczenie, w którym się znajdował było białe i pedantycznie wręcz czyste. W lewym rogu, naprzeciw drzwi, mieściło się łóżko o twardym materacu, na którym obudził się trzy minuty wcześniej. To chyba jakaś izolatka, co znaczyło, że przesadził i go zabrali. Miał tylko nadzieję, że przez niego Lottie, Kimi i Thomas nie trafili tu wraz z nim. - Muszę się odlać!
  Dopiero wtedy usłyszał kliknięcie zamka, a drzwi zostały otwarte. Za nimi stał mężczyzna o krótko przystrzyżonych włosach i paskudnej bliźnie, przecinającej prawą brew. Pokiwał w jego stronę dłonią, co znaczyło, że chyba miał wstać. Wykonał polecenie, chwilę później szarpiąc się z mężczyzną, który prawdopodobnie uważał, iż William jest zbyt słaby, by samemu iść. Pokazał mu, że to nieprawda, kopnięciem w kostkę, ale przez to do ich "brygady" dołączył kolejny gość, z bronią i w ogóle. Zielonowłosy zdecydował się być grzecznym, przynajmniej póki nie dowie się, co z resztą.
  Przez całą kilkuminutową drogę do toalety, próbował zacząć rozmowę od jakiegokolwiek tematu, ale w oczach obu mężczyzn (choć głównie u tego z bronią) ukazana była taka pogarda, że wreszcie się poddał. Wszedł do kolejnego sterylnego pomieszczenia i mając w głębokim poważaniu fakt, że jeden z "ochroniarzy" wszedł tam z nim i nie ma tam żadnej zasłony, podniósł dziwnie długą tunikę i obniżył spodenki, następnie zrobił to, co zrobić chciał. A gdy skończył, cały ten czas czując na sobie wzrok tamtego gościa, podszedł do zlewu i umył dłonie.
  - Ci twoi przyjaciele też tu są. - Miło usłyszeć twój głos, gorylu, mruknął, w myślach oczywiście, i z zaciekawieniem nań spojrzał. - Siedzą teraz we wspólnym.
  - Mogę się z nimi zobaczyć? - Mężczyzna westchnął, wyciągnął z tylnej kieszeni to śmieszne radyjko przypominające walkie-talkie, ale na pewno mające inną nazwę, i kliknął dość długo maleńki przycisk.
  - Jasne - odpowiedział mu i, tym razem powstrzymując się przed spojrzeniem na niego, wyprowadził z toalety. Kolejny marsz długim korytarzem trwał krócej i był mniej niezręczny, bowiem teraz nie było tam tego z bronią, a goryl z blizną okazał się być bardzo sympatyczny. Willy czuł, że chyba przypadł mu do gustu, ale nie był pewien, czy to dobrze, czy źle. Oliverowi Fosher przecież też przypadł do gustu. W sumie nawet nie wiedział, czemu akurat Oliver mu się przypomniał, skoro kompletnie go nie pamiętał i chyba do niczego nie doszło, ale tak się stało. A następne, co zobaczył, to kilkunastu ludzi, rozsadzonych po całym ogromnym pomieszczeniu, ubranych w ten sam sposób. Najbardziej w oczy rzuciła mu się blond-różowa czupryna, obok której siedziały dwie ciemniejsze, odwrócone w stronę ściany i jakby się naradzające. Natychmiast do nich podszedł, już nawet nie myślał o tym, co zrobił, a pamiętał to doskonale, i zaczepił jedno z nich.
  - Willy! - wykrzyknęła Kimiko, przytulając go, przez co praktycznie wszystkie osoby tam będące odwróciły się w ich stronę. Willy spostrzegł, iż wyglądają okropnie - mieli podkrążone oczy, suchą skórę i oliwkową cerę. Ćpuny takie jak oni. - Tak się martwiłam, nie chcieli nam nic powiedzieć!
  - Czemu obudziłem się w izolatce, a nie w szpitalu, skoro tak źle ze mną było? - spytał, odwzajemniając uścisk. Wolał nie patrzeć na Thomasa, jego wzrok jednak samoistnie nań się skierował. Mężczyzna nie był zbytnio szczęśliwy, z pewnością nie było to przez Williama, a miejsce, w którym byli. Lottie siedziała zgarbiona, ze spuszczoną głową, a jej noga podrygiwała miarowo. Willy wiedział, dlaczego tak się działo i zastanawiał się, czemu on jeszcze nie ześwirował.
  - Moi rodzice... zawarli z nami umowę, wiesz. Później ci wszystko opowiemy. - Azjatka uśmiechnęła się lekko, następnie William także uniósł kąciki ust.
  - Ej, Smith... - Goryl z blizną poklepał jego ramię, a zielonowłosy odlepił się od przyjaciółki. Odwrócił głowę w jego stronę. - Matka z wizytą.
  Wtedy też chłopak zauważył stojącą w progu drzwi, obok kolejnego "strażnika", jego mamę, która nerwowo przygryzała wargi, spoglądając w ekran komórki. Chyba go nie widziała.
  - Mamo... - zaczął, gdy znalazł się wystarczająco blisko, by kobieta go usłyszała. Ta nagle uniosła głowę i sekundę później przyciskała do siebie, zadziwiająco mocno, jak na tak słabą (względem fizycznym) kobietę. Nie miał nawet siły wyszarpać rąk spod jej objęć.
  - Tak się o ciebie martwiłam - westchnęła, otwierając oczy, lecz wciąż go ściskając. Bądź co bądź minęło kilka dni, nim Willy się obudził. Nie wiedziała, czy ufa temu miejscu i czy jej syn przestanie... przestanie ćpać, lecz miała nadzieję, że to wytrzyma i wszystko będzie dobrze.
  - Przepraszam cię... - mruknął, a ona wreszcie go uwolniła. Nie zwracał uwagi na to, co było wokół, bo jego matka była najważniejsza, ale zapewne gdyby patrzył, to zauważyłby współczujące spojrzenie tego z blizną. Mężczyzna widział już wielu, zdawać by się mogło, takich jak Smith, i wiedział z własnego doświadczenia, jak trudno jest przestać ćpać oraz jak wiele trzeba poświęcić. Zielonowłosy miał przynajmniej rodzinę i przyjaciół, którzy go wspierali. Może pomogą mu się zmotywować.
__
  - Wstawaj, Smith, śniadanie czeka - warknął Cole, bo mimo że polubił tego chłopaka, to swoich obowiązków nie mógł ignorować. Zapukał raz jeszcze w drzwi, a gdy chrapanie tylko stało się głośniejsze, wszedł do środka.
  Tak jak od paru dni, William leżał na podłodze, owinięty w kołdrę, jak w kokon. Jego włosy były potargane, ręce śmiesznie wygięte, a goryl z blizną, nie mogąc się powstrzymać, zaśmiał się. Kucnął następnie przy drobnej, w porównaniu z nim oczywiście, postaci i pacnął chłopaka w szyję.
  Willy machnął ręką w powietrzu, jakby odganiał muchę, a jego chrapanie na chwilę ustało. Następnie odwrócił się na brzuch, podkulając nogi, przez co pod kołdrą wyglądał jak jakiś śmieszny olbrzymi żółw. Cole stanął za nim, podniósł i wyniósł z pomieszczenia, a zielonowłosy pomału zaczął się wybudzać. Nie na tyle jednak, by zorientować się, kto go niesie i po co właściwie, więc tylko się przekręcił i wtulił w umięśnione ciało, bo tak naprawdę uwielbiał się tulić.
__
  Podobnie sprawa wyglądała z Lorettą. Względem snu bardzo przypominała Willy'ego, bo nie dość, że zazwyczaj kładła się późno, to spała bardzo długo i mało co potrafiło ją obudzić. Może tutaj panowały inne zasady - musiała kłaść się spać wcześniej, bo była cisza nocna, a z racji, że wciąż spała w izolatce, gdyż drgawki nie przestawały jej męczyć, samotność szybko ją nużyła - lecz mimo to ona nadal wstawała wyjątkowo późno, koło dziewiątej, czy dziesiątej. Tak przynajmniej było podczas pierwszych dwu dni jej pobytu, potem już budzono ją regularnie na pierwsze śniadanie i nie były to zbyt miłe pobudki, przypominające te Williama. Każdy z nich miał tu swojego ochroniarza lub chociaż wszyscy ci z izolatek, który sprawdzał, czy nikt im nie przemyca narkotyków i czy nie są zbyt agresywni wobec innych pacjentów i personelu. Ten jej ochroniarz czasami chlapał ją wodą w twarz albo klepał po policzkach, oczywiście nie zbyt mocno, ale i tak nie czuła się z tym dobrze. Dzisiejszego dnia, wyjątkowo, obudził ją ktoś inny i była to miła odmiana, bo została nazwana po imieniu, cichym głosem i ktoś pogładził jej włosy. Otwierając oczy zauważyła, że ową osobą była kobieta i chyba dlatego tak bardzo się ucieszyła. Zaraz też usłyszała wspaniałą nowinę, poprawiającą jej humor:
  - Już dzisiaj wychodzisz z izolatki, Loretto. - To duży krok w stronę lepszej, bez-narkotykowej przyszłości. Zaraz też, gdy tylko usiadła do "ich" stolika w stołówce, pod oknem, najdalej od wejścia, kamer i personelu, pochwaliła się tą nowiną z resztą. Kimiko jej pogratulowała, Thomas poklepał po ramieniu z uśmiechem, a Willy z ogromnym wyszczerzem powiedział, iż on także dzisiaj wychodzi.
  - I o czym gadaliście? - spytała, gdy zamilknęli, zajmując się jedzeniem. Swoją drogą wyjątkowo smacznym, jak na standardy, jedzeniem.
  - O tym, jak bardzo nie lubimy tego miejsca - żachnął się Thomas.
____
 Jednak ani Lottie ani Willy nie wyszli z izolatki. Lekarze nagle zmienili zdanie i postanowili ich jeszcze przetrzymać. Każdy ich dzień wyglądał tak samo. Żadnych zmian w harmonogramie dnia.
 Lottie myślała, że to właśnie od tego wariuje. Przez większość dnia nie miała z kim rozmawiać, więc siedziała pod ścianą i gapiła się w podłogę. Czasem zmieniała pozycję, bo mięśnie nie wytrzymywały zbyt długo. Gdy już spotykała się z kimś zazwyczaj siedziała cicho. Zanim cokolwiek powiedziała, musiała przez kilka minut wsłuchać się w głosy swoich przyjaciół. Zupełnie jak małe dziecko uczące się mówić. Dopiero po tych kilku pierwszych minutach włączała się do rozmowy. Z ich czwórki to właśnie ona brała najwięcej heroiny. Lekarze w jej karcie umieścili zapis "uzależnienie spowodowane sytuacją rodzinną". I rzeczywiście coś w tym było. Narkotyki pozwalały jej zapomnieć o rodzicach, pomagały jej przetrwać.
 A teraz jej to zabrano, a rodzice wciąż istnieli.
___
 Po kolejnym miesiącu wypuścili ich wszystkich. Spędzili tam pół roku. Ktoś by zapytał: dlaczego tak krótko? Lekarze zauważyli w nich chęć pożegnania się z nałogiem i stwierdzili, że wystarczy im już sterylnych pomieszczeń. Były tylko dwa haczyki. Pierwszy: raz na trzy dni, każdego z nich, będzie odwiedzał jeden z pracowników opieki społecznej. Drugi: co miesiąc będą musieli zgłosić się na badania. Inaczej wrócą do izolatek.