poniedziałek, 21 grudnia 2015

Rozdział XX

  Idąc ulicami Los Angeles, William Smith czuł się wyobcowany i w pewien sposób też znany wszystkim tym mijanym ludziom. Miał wrażenie, że go znają i osądzają. Myślą sobie "to ten ćpun". W głębi siebie jednak, tam, gdzie czaiły się resztki racjonalnego myślenia wiedział, że dla wszystkich jest anonimowy (w końcu to cholerne LA). Jedynym powodem, przez który zwracał na siebie uwagę, był kolor jego włosów; nawet w Mieście Aniołów nieczęsto spotyka się kogoś z rażąco zielonymi włosami. Wiedział to on i wiedzieli wszyscy wokół.
  Nie wiedząc po co i dlaczego, coś ciągnęło go do kawiarni, której progu ani razu w życiu nie przekroczył. Była mała, mieściła się niedaleko autobusowego przystanku, którym zazwyczaj jeździł do szkoły, a przez to, że ściana ów kawiarni od strony ulicy, razem z drzwiami, była jedną długą szybą, widział każdy zakamarek. Nie znał tego miejsca, nie słyszał też o nim, ale jakoś tak... jakoś tak chyba chciał tam wejść. Nad jego decyzją przeważył fakt, że prawie nikogo tam nie było, prócz kelnerki czyszczącej stoliki i staruszki o śmiesznie puchatych włosach.
  Otwierając drzwi, witany dźwiękiem dzwoneczka nad nimi wiszącego, poczuł intensywny zapach pierników i jabłecznika, a także świeżo parzonej kawy. Usiadł w miejscu najmniej widocznym, a tak mu się przynajmniej zdawało - w najodleglejszym rogu, zaraz obok lady, gdzie szklany stolik był w kształcie półksiężyca, a obszerna kanapa ubrana w czarną skórę nie miała ani jednej zmarszczki.
  Trochę bał się tego miejsca, bo nie wiedział, jak ma się zachować i żałował, że pozwolił Kimi się oddalić. Choć ona chyba miała mieć jakiś ważny egzamin łamane przez spotkanie rodzinne. Podczas pierwszej jak i drugiej ewentualności musiała wyglądać i zachowywać się schludnie. Na obu także się stresowała, kazała mu więc nie zawracać sobie nią głowy i cieszyć się faktem, że właśnie uwolnili się od nałogu. Chyba tego nie potrafił.
  Po jakimś czasie, gdy jego myśli zaprowadziły go do wyobrażania sobie tegorocznych wakacji we Włoszech, które miał spędzić z mamą - to ich pierwsze wspólne wakacje od... sześciu lub nawet siedmiu lat - do jego stolika podeszła ta sama kelnerka, która wcześniej sprzątała. Na jej widok serce Williama podeszło do gardła. Nie była straszna w najmniejszym calu, a i sympatyczny uśmiech pojawiający się na jej twarzy nie zwiastował niczego złego. I zapewne każdy "zwyczajny" człowiek odwdzięczyłby się jej tym samym uśmiechem i pomyślał, że musi być miła. Ale William nie był zwyczajnym człowiekiem, nawet z wyglądu, więc bał się, jak wszyscy diabli. Bał się, że zaraz ta sympatyczna osłonka pęknie niczym bańka mydlana i wszyscy będą go znać, zaczną wytykać palcami, nawet ludzie z ulicy. Będą mówić mu, że nie wytrwa w postanowieniu i za niedługo znów zacznie ćpać.
  - Co sobie życzysz, zielonowłosy chłopcze? - Jego potok myśli przerwała kelnerka. William w jednej chwili zbladł jeszcze bardziej.
  - Em... macie takie ciasto... - zaczął, na chwilę spuszczając wzrok, by przypomnieć sobie, z czym było. Mama kiedyś je piekła. - ...Takie z kremem?
  Bardziej nerwowym chyba być nie mógł, co ona także zauważyła. Zmarszczyła jednak na chwilę brwi, a potem pstryknęła palcami, jakby ją nagle oświeciło.
  - Chodzi ci o kremówkę! - Uśmiechnęła się szeroko, gdy pokiwał głową i zapisała to w małym notesie trzymanym w lewej ręce. - Coś jeszcze?
  - Macie tu shake'i? - Rozluźnił się trochę, co dziewczyna zauważyła. Na jej policzkach pojawiły się dołeczki, mniej wydatne przy szerokim uśmiechu, a bardziej widoczne w tamtej chwili.
  - Mamy czekoladowe, waniliowe, truskawkowe, jagodowe...
  - Poproszę czekoladowego. Dużego - rzekł, gdyż wyraźnie się zapędziła. Chyba lubiła te ich firmowe shake'i, bo prawdopodobnie skończyłaby jutro, gdyby jej nie przerwał. Trochę go to rozbawiło.
  - Oki doki. - Znów uraczyła go uśmiechem, dopisała, jaki napój zamówił i ruszyła w swoim kierunku, po drodze zaczepiona przez tamtą staruszkę zdaniem "mogłaby mi pani doradzić?".
  Siedział spokojnie, jakby jego sumienie było czyste jak łza; chyba tak się właśnie czuł. Przyłapał się nawet na tym, że stuka palcami w blat wraz z rytmem piosenki lecącej z głośnika wiszącego w rogu obok kamery, a jego głowa podryguje miarowo. Z cichym, rozbawionym parsknięciem przestał.
  Wtedy też do jego stolika dosiadł się jakiś chłopak, dorosły lub też w jego wieku. Skądś go kojarzył, lecz mimo ogromu starań nie przypominał sobie, skąd. Miał małe brązowe oczy i ładny, ale lekko garbaty nos, a na nim kilka piegów. Podobał mu się. Dopiero gdy zauważył ten błysk w oku i cienkie lecz długie przecięcie niedaleko ucha, wyglądające jak rana, będące jednak blizną, przypomniało mu się, z kim ma do czynienia. Przeklął swoją słabą pamięć do twarzy. Może zdążyłby zwiać...
  - Nie bój się - powiedziawszy to, Oliver Fosher uniósł ręce do góry, jakby pokazując, że nic w nich nie ma. Willy jedynie cofnął się bardziej w głąb kanapy, jakby chciał się w nią wtopić. - Naprawdę, Willy, nie zrobię ci nic złego.
  Po przygodzie z tamtymi trzema był bardziej wyczulony w kwestii starych znajomych, a także nieznajomych. Nie ufał ludziom, którzy wyglądali podejrzanie, a już tym bardziej nie ufał tym, którzy kiedyś chcieli go zgwałcić!
  - Czego chcesz? - zapytał, chcąc brzmieć oschle, ale zabrzmiał... strasznie dziewczęco. Okropność.
  - Porozmawiać. - Chłopak uśmiechnął się lekko, tylko jednym kącikiem ust. Smith widział kiedyś, jak dokładnie tym sposobem uśmiecha się do swoich znajomych i poczuł się w pewien sposób bezpieczniejszy.
  - Twój shake i ciastko, zielonowłosy chłopcze. - Do stolika powróciła kelnerka, wprowadzając trochę przyjemniejszą aurę między nich, kładąc jego zamówienie na stolik. Fosher zerknął na nią podejrzliwie, lecz gdy zapytała go, czy chce coś zamówić, wyraz jego twarzy powrócił do normalności.
  - Chyba też wezmę shake'a - powiedział, a potem spojrzał na Williama. - Mogę spróbować?
  Wskazał jego napój. Smith nie zdążył nawet nic powiedzieć, bo przysunął go sobie, tego shake'a, bliżej i przez słomkę wziął dwa lub trzy łyki.
  - Chciałbym... - Odwrócił się do lady i zerknął na tablice nad nią wiszące. Chwilę się zastanowił. - ...o smaku owoców leśnych. Też dużego.
  - Oki doki - dziewczyna powtórzyła to, co poprzednio i znów poszła w swoje strony, zostawiając ich w dużo przyjemniejszej atmosferze.
  - Jak spędziłeś ostatni rok? - spytał Oliver, biorąc ostatni łyk jego shake'a, po czym mu go oddał.
  - Tak samo, jak ten wcześniejszy - mruknął w odpowiedzi, niewiele mijając się z prawdą. - A ty?
  - Trzy miesiące w poprawczaku, a potem poszedłem do pracy. - Ah, no tak. Przecież Oliver był rok starszy i właściwie, gdyby go nie wyrzucili, skończyłby szkołę, jak każdy inny.
  - A matura? Pisałeś ją?
  - Pisałem - odparł jakby z dumą. - Byłem jednym z lepszych w LA, wiesz?
  - Naprawdę? - Willy wydawał się być zdziwiony. Ale kto by się spodziewał, że szkolny buntownik napisze maturę lepiej, niż na co najwyżej trzydzieści procent? No właśnie.
  - Mhm. - Fosher uśmiechnął się, znów tylko jednym kącikiem. - Ale ojciec szykował mi u siebie w firmie miejsce już drugi rok, więc zatrudniłem się u niego. Zarobki mam w porządku, kupiłem nawet mieszkanie w śródmieściu... Wyobrażasz to sobie? Kupiłem, nie wynająłem!
  - No brawo - zaśmiał się Willy. A potem zaległa cisza. Nie była wcale krępująca, nie możnaby jej też nazwać ów "ciszą przed burzą". I gdy piosenka w radiu się zmieniła, Oli znów się odezwał.
  - Zgadnij, kto mi się pochwalił, że cię zdobył. - Nie uśmiechał się już, w Williama więc znów wstąpił strach. Nieświadomie oparł się mocniej o kanapę, wciskając w nią głębiej.
  - Ty mi tego nie zrobisz, co...? - spytał cienkim głosem, następnie zaśmiał nerwowo. - Już ci przeszło, no nie...?
  - Jasne, że mi przeszło, baranie - burknął, nie chcąc, by Willy się go przestraszył, lecz najwyraźniej nie wyszło. - Nie wiem, co sobie wtedy myślałem, ale chyba mi się po prostu... podobałeś. - William sceptycznie pokiwał głową. - Naprawdę! A zgadniesz, co mu zrobiłem po tym, gdy się pochwalił?
  Smith pokręcił głową i przełknął cicho ślinę. Czyżbyście zaplanowali skok na mnie?, spytał w myślach, ale potem uznał, że to głupie. Nie był kimś ważnym, dlaczego mieliby się go ciągle czepiać?
  - Sprałem go. - Uśmiechnął się normalnie już, gdy Willy aż zachłysnął się powietrzem. Wtedy też kelnerka przyniosła mu jego shake. - Ale zastanawia mnie jedna rzecz.
  - Jaka? - William w ramach zadośćuczynienia również wziął kilka łyków napoju tamtego. Owoce leśne nie były takie złe, ale on wolał czekoladę.
  - Jak to możliwe, że taka ciota jak Henry Russell... - wypluł wręcz to nazwisko. - ...ciebie... wiesz. - Willy kiwnął głową. Raz a konkretnie. - A mi się to nie udało?
  - Nie powiedzieli ci?
  - Powiedzieli...? - Czyli Fosher nie wiedział, że było ich trzech. Henry nie chwalił się także, iż udało mu się to, co zrobił, bo Willy osłabiony był przez dragi. Co ta mała cholera wymyśliła?
  - On. Co on ci powiedział?
  - Że znalazł cię gdzieś, skąd nie mogłeś zwiać i zgwałcił. - Oliverowi wpadło na myśl, by powiedzieć mu, co tak naprawdę usłyszał. Słowo w słowo. Mianowicie, że Russell "wypieprzył jego Smitha za te wszystkie szkolne lata, gdy prowokował go i kokietował". Jakoś nie zauważył w ciągu całej swojej kariery, by William czymkolwiek zdradzał swoje zainteresowanie Henrym. Była to bowiem bzdura wyssana z palca. - A jak to naprawdę było?
  - Eee... no ten... - Decyzja życia, Williamie Smith. Przyznasz się do narkotyków swojej przeszłości i być może poczujesz ulgę albo udasz, że sprawa ta wciąż jest świeża i nie chcesz o tym mówić. Wybór należy do ciebie.
  Kimiko skierowała się z przystanku na powrót do domu. Chciała jedynie podprowadzić Williama, bo wiedziała, że ten, mimo zewnętrznej śmiałości, wewnątrz bał się i stresował. Była w końcu jego najlepszą przyjaciółką, phie, jest nią do dziś.
  Miała na sobie ulubiony płaszcz, sprowadzony przez rodziców prosto z Tokio, gdy przez problemy żołądkowe nie dała rady z nimi pojechać. Był to najlepszy w jej życiu weekend, który spędziła wraz z Willym w jego domu. Oglądali jakieś stare komedie i jedli pizzę z podwójnym serem. Było super.
  Szkoda, że zielonowłosy nie mógł pójść do jej rodziców razem z nią. Wiedziała jednak, że każde z nich jest zobowiązane radzić sobie z problemami samemu. On musiał poznać świat i odnaleźć swoje miejsce w tym wielkim Los Angeles. Ona zaś musiała postawić się rodzinie i powiedzieć im, co jej leży na sercu. Była w stanie tego dokonać.
  - Dzień dobry! - krzyknęła w głąb obszernego domu, ponieważ jak zawsze nie wiedziała, gdzie znajduje się któryś z jej opiekunów.
  - Dzień dobry - usłyszała zbljżającą się ze strony salonu odpowiedź i za chwilę w przedpokoju pojawiła się jej matka, ubrana w śliczną, turkusową sukienkę i z włosami zaczesanymi do tyłu. Była dumna z bycia ich córką, naprawdę. Nie chciała jednak, by nadal ciągnęli za jej sznurki. To ona powinna to robić. - Ćwiczyłaś dziś, skarbie?
  - Em... mamo, ja... Ja chciałabym z wami porozmawiać. Z tobą i z tatą. - Czuła, jak pocą jej się dłonie, więc zdjęła płaszcz, odwieszając go na stojak i zajęła się rozsznurowywaniem butów.
  - To ważniejsze od ćwiczeń? - zirytowało ją to pytanie. Spojrzała z dołu na matkę, nie zapominając jednak o należytym jej szacunku.
  - Tak, to bardzo ważne.
  Gdy skończyła z butami, stanęła na równi z matką i przez chwilę mierzyły się spojrzeniami.
  - Dobrze - powiedziała wreszcie pani Yumina, uśmiechając się lekko. Tym małym, domowym przedstawieniem nie miała na celu upokorzenia córki. Chciała sprawdzić, czy dziewczyna potrafi walczyć o swoje. - Zawołam twojego tatę.
  W domu Yumina zazwyczaj panowała cisza, jeśli akurat któryś z domowników nie grał na fortepianie. Willy'emu zawsze to przeszkadzało, gdy u nich był, czuł się nieswojo, lecz podobne wrażenia miał, spacerując po własnym domu. Bogacze wiedli smutne życie, bo być może byli blisko z sobą i swoimi dziećmi, to jednak wciąż dzielił ich bardzo wytrzymały mur. Lub tylko Kimiko miała takie wrażenie, obserwując rodziny zamieszkujące jej dzielnicę, w tym także Williama. Ona nawet nie domyślała się, jak polepszyć ich stosunki, więc postanowiła pójść własną ścieżką i albo jej rodzice się z nią dogadają albo nie. Ona nie przejmie rodzinnego biznesu. Nie poleci do Japonii ponownie. Nie znajdzie się w objęciach babci Chiyo, która zapewne wielokrotnie źle o niej mówiła, ani też w objęciach kuzynek, czychających na upadek sieci restauracji rodziców. Chciała tylko żyć po swojemu.
  Jednak wraz z przybyciem do salonu głowy rodziny, nie była już tak pewna swoich przekonań. Mentalnie jednak czuła, że jej przyjaciele ją wspierają. To twój wóz albo przewóz, Kimi.
~Sakura