poniedziałek, 20 czerwca 2016

Epilog

10 lat później, Los Angeles.

 Lottie nerwowo kręciła się w fotelu. Siedziała w pierwszym rzędzie, ubrana w długi płaszcz, wyraźnie zmęczony życiem, a wokół niej kręciło się kilkanaście osób wystrojonych jak szczury na otwarcie kanału. Podchodzili do niej, ona wstawała po czym oschle ściskali sobie dłonie przy dźwiękach gratulacji płynących w stronę Lottie. Czasem poklepali ją po ramieniu, a ona odpowiadała na to uśmiechem. Nie był to uśmiech sztuczny, ale też nie do końca szczery. Od tego nieszczęśliwego zdarzenia rzadko kiedy na jej twarzy gościł prawdziwy uśmiech.
 Zrobiła ze swoim życiem to, co chciała. Kierowała nim zupełnie sama, stała się w stu procentach niezależna. Już nikt nie mógł wykopać jej z domu, bo miała swój własny. Nikt nie mógł kazać jej zachowywać się w określony sposób, bo stracili nad nią kontrolę. Stała się wolnym ptakiem. Ptakiem, który przestał ćpać i odfrunął od wszystkiego, co złe. Na dobre uwolniła się z klatki.
 Jednak nie wszystkim się to udało.
 Gdy tęgi mężczyzna wyszedł na scenę z mikrofonem w dłoni, dziewczyna jak na zawołanie poderwała się z fotela i założyła na nos ciemne okulary. Ludzie siedzący obok niej zaczęli coś szeptać do siebie nawzajem, jednak ona to zignorowała.
 - Przepraszam - mruknęła do nich i zaczęła się przeciskać w stronę wyjścia z sali kinowej. Na jej nieszczęście, facet zaczął już swoją mowę. Światła zgasły, zostały tylko te, które oświetlały scenę.
 - Zapraszam wszystkich zgromadzonych tutaj na premierę filmu "Thomas", który jest debiutem młodej reżyserki - tu prowadzący z uśmiechem pstryknął palcem na oświetleniowców i snop światła padł na Lottie, która skradała się przez środek sali - Loretty Shrewood! - Dziewczyna zaklęła pod nosem, wystarczająco głośno, by ludzie siedzący na skrajach rzędów czerwonych foteli ją usłyszeli. Poczuła na sobie kilkadziesiąt spojrzeń, a nawet błysk flesza. Poprawiła okulary na nosie, wyprostowała się i stanowczym głosem oznajmiła:
 - Żegnam. - Najzwyczajniej w świecie odwróciła się na pięcie i dokończyła swoją wędrówkę ku drzwiom, pozostawiając zgromadzonych gości w głębokim zdumieniu, a gazetom dając temat do działu o kulturze. Gdy tylko wyszła na korytarz wpadła na dwóch ochroniarzy. Jeden z nich trzymał w dłoni kartonowy kubek kawy, ale na jej szczęście, zdołał go utrzymać i nie rozlać wszystkiego dookoła.
 - A panienka gdzie? - burknął na nią ten bez kawy.
 - Wychodzę - Lottie wyminęła ich w przejściu, a po sekundzie poczuła czyjąś ciężką dłoń na ramieniu - Huh? - rzuciła gniewnie, zerkając przez ramię na ochroniarza.
 - Przecież to premiera twojego filmu.
 - Dlatego właśnie wychodzę - uwolniła się spod nacisku dłoni i wyszła z kina.
 Na początku wszystko układało się podręcznikowo. Chory trafił do ośrodka, zrozumiał, że narkotyki są "be", sam podjął decyzję o leczeniu, wyszedł z ośrodka i żył jak normalny członek społeczeństwa. Jednak w podręczniku brakowało strony noszącej tytuł "Thomas Shrewood", na której powinno być dopisane jeszcze jedno zdanie do reguły - "chory nie potrafił żyć bez nałogu i po miesiącu podciął żyły w akademickiej łazience". Lottie wpadła w tę najczarniejszą z rozpaczy, która niszczy zarówno ciało jak i umysł. I znów pojawiły się białe ściany, regułka z podręcznika i terapeuta w okularach co chwila spadających mu na czubek nosa. Podczas jednego ze spotkań, których dziewczyna wręcz nienawidziła, usłyszała, żeby wyrzuciła z siebie uczucia i przelała je na coś konkretnego, co każdy będzie mógł zobaczyć. Więc wraz z przyjaciółmi stworzyła film, na którego premierę odważyła się dopiero teraz, po dziesięciu latach. Każde z nich włożyło w ten film bardzo dużo pracy, nawet pani LSD zaangażowała się w te przedsięwzięcie. Co prawda nie było to kino wysokich lotów, ale było - istniało w tym chorym świecie, a Lottie mogła powiedzieć "dołożyłam cegły do budowy tego budynku".
 Budynek był brzydki. Mieszkało w nim wiele różnych osób, więc fasada z każdej strony wyglądała inaczej. Tu trochę się kruszyła, tam pobłyskiwała szklana ściana, a jeszcze indziej wyłaniały się dębowe bale. Mieszkańcy wyglądali identycznie jak ich dom - jeden wiązał brudną szmatę na biodrach, drugi właśnie wyciągał drogi garnitur z jeszcze droższej szafy, a trzeci ostrzył swój nóż. Każdy dla każdego pracował, każdy chciał być lepszy, nikt nie miał szacunku do drugiego.
 Bardzo brzydki budynek.
 Na szczęście są jeszcze ludzie, którzy dbają o zewnętrzne ściany swojego domu. Kładą doniczki pełne kwiatów na parapetach, malują fasady jasnymi farbami. Nie pozwalają, by tynk odpadał.
 Jak powszechnie wiadomo, każdy kij ma dwa końce, a medal dwie strony.
~Aroosa

Ku pamięci tych, którym nie udało się wylecieć z klatki.