niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział XIII

 Była słoneczna niedziela. Lottie i pani Lara Sarah Douglas spędzały czas w ogrodzie mieszczącym się na tyłach domu. Białe metalowe krzesła z ozdobnymi oparciami były bardzo niewygodne. Lottie miała dość krzeseł, herbaty, Lary i kotów.  Przebywała tu dopiero drugi dzień i miała ochotę zamieszkać pod mostem. Jednak doceniała starania Thomasa i starała się być miła dla starszej pani, Christiana, Chamberlana i Papucia. Pomyślała o tym, że jutro cały dzień spędzi sama. Bez Lary. A koty zamknie w piwnicy i będzie miała święty spokój. Staruszka wybierała się na grę w bingo ze swoimi najlepszymi przyjaciółkami. Lottie nie rozumiała dlaczego kobiety chciały spotkać się kilka godzin przed grą. Możliwe, że chciały omówić taktykę gry. To było nieważne. W końcu odpocznie od herbaty.
 Christian wydał z sobie głośne "miał" pół godziny przed budzikiem. Lottie ospale wstała z łóżka i podniosła żaluzje. Legowisko Christiana mieści się w pokoju zajmowanym przez nią i kot miał zwyczaj wczesnego wstawania. Dziewczyna nie zebrała w sobie tyle odwagi by poprosić Larę o przeniesienia kota w inne miejsce. Christian był jej pierwszym skarbkiem i to właśnie on dostawał podwójną porcję łososia. Rudy kocur wdrapał się na łóżko i położył na poduszce. Jego spojrzenie było pogardliwe, jakby gardził wszystkim co nie jest Larą Sarah Douglas i łososiem.
Lottie wykonała podstawowe poranne czynności, wyłączyła dzwoniący budzik i zeszła na dół do kuchni. 
 Czuła głód.
 Otworzyła lodówkę i natychmiast ją zamknęła. Dobrze wiedziała, że nie oszuka swojego ciała. Nie potrzebowała kanapki i ciepłej herbaty. Lottie potrzebowała narkotyków. 
 Z tylnej kieszeni spodni wyciągnęła gotowego skręta, jointa, blanta- kogo obchodziła poprawna nazwa. Dostała go od Thomasa, by nie wpadła w szaleńczą pogoń za dragami. Żałowała, że dostała tylko jednego. Podejrzenia, które wysnuła jakiś czas temu zaczynały się sprawdzać. Czyżby Thomas nakłaniał ich do odwyku? 
  Przekręciła skręta w palcach i schowała go do kieszeni.
 Musi nauczyć się panować nad głodem. Nie chciałaby żeby jej życie toczyło się według narkotykowego rytmu. A może już teraz żyła tym rytmem?
  Do kuchni wszedł Chamberlan. Otarł się o stołową nogę i wlepił spojrzenie w Lottie. Dziewczyna chciała ponownie wyciągnąć zawiniątko z kieszeni, ale zadzwoniła jej komórka. Na ekranie wyświetlił się nieznany jej numer. Nacisnęła zieloną słuchawkę i wysłuchała wiadomości od kobiety mówiącej oficjalnym i pełnym spokoju głosem.
 Kwadrans później Lottie przebiegała przez Bulwar Lincolna. Co chwilę potykała się o niezawiązane sznurówki, ale nie zwracała na to uwagi. Z rozmachem otworzyła przeszkolne drzwi i niezwracając uwagi na krzyczącą na nią pielęgniarkę wpadła na SOR. Na progu sali zwolniła i szybkim krokiem podeszła do jednego ze szpitalnych łóżek.
 Szczupła twarz Thomasa tonęła w białej poduszce. Opatrunek trochę zjechał ze skroni i ukazał ranę, szeroką na około pół centymetra. Na środku gazy wykwitła czerwona plama, która przeraziła Lottie. Przestraszyło ją to bardziej niż noga w gipsie i liczne siniaki. Rozcięta nogawka spodni i rozpięta oraz poszarpana koszula w kratę wskazywały na to, że Thomas został przywieziony całkiem niedawno. Dziewczyna delikatnie dotknęła wierzchu dłoni wolnej od wenflonu, a jej brat rozchylił powieki na krótką chwilę. Lottie pomyślała, że jeszcze nigdy się tak nie bała. Co by się stało, gdyby obrażenia zagrażały jego życiu? Przez jej umysł przemknęło miliony wspomnień. Thomas odprowadzający ją do szkoły. Thomas przygotowujący skromny obiad. Thomas palący papierosa z podkrążonymi oczami.
 Samotna łza spłynęła po policzku i zaginęła we włosach. Za nią spłynęły jej siostry. Cichy wodospad szemrał i opiekuńczo otulał twarz dziewczyny.
 Chwila zapomnienia. Ciemność.
 Lottie nie bardzo pamiętała jak i kiedy odzyskała przytomność. Czuła się tak, jakby ktoś wszedł do jej mózgu z korektorem i przysłonił jej pamięć. Spod białej powłoki przebijały się napisane wyrazy, lecz było to zbyt mało, by Lottie pamiętała kiedy usiadła na chwiejącym się krześle na przeciwko pielęgniarki ubranej w różowy fartuch. Kobieta na oko miała trzydzieści lat. Bez przerwy uśmiechała się do dziewczyny i co minutę proponowała jej chusteczkę i zapewniała, że wypadek Thomasa nie był niebezpieczny. Beth, bo tak głosił jej identyfikator, miała proste włosy sięgające brody w kolorze błota. Posiadała ładną twarz, ale całą magię jej urody psuł długi nos z garbem.
 - Thomas ma złamaną nogę i kilka niegroźnych ran. Nie masz się czym przejmować, Loretto.
Lottie w odpowiedzi pokiwała głową i otarła łzy.
 - Skąd centrala miała mój numer? - zapytała drżącym głosem.
 - Najwyraźniej twój brat zapisał go na karcie ICE*. Jak widzisz warto ją zawsze mieć przy sobie - odparła Beth i obdarzyła ją kolejnym uśmiechem i chusteczką.
 Gdy w panice wbiegła do szpitala nie zwróciła uwagi na to, co się działo. Liczył się tylko Thomas. Teraz szła za Beth i widziała dużo więcej. Szpital to miejsce, gdzie jest ból. Jednocześnie jest to miejsce przepełnione radością i chęcią pomocy. Lottie pomyślała, że szpital to jeden wielki oksymoron. Tu ból i strach mieszał się ze zdrowiem i szczęściem. Uśmiechające się pielęgniarki i wyniszczone psychicznie kobiety w fartuchach. Dumni lekarze i ci, którzy siedzieli na korytarzu z kubkiem herbaty i z pustym wzrokiem wbitym w ścianę. Szczęśliwe rodziny tulące dzieci i zapłakane osoby podpisujące zgodę na pobranie narządów.
 Beth wprowadziła Lottie do sali mieszczącej się na pierwszym piętrze. Dziewczyna nie zwróciła uwagi na nazwę oddziału, ale na pewno nie był to SOR. Thomas leżał na środkowym łóżku. Wyglądał zdecydowanie lepiej, niż gdy Lottie zobaczyła go po raz pierwszy. Zamiast poszarpanych ubrań miał czystą szpitalną koszule wiązaną na plecach i czysty opatrunek na głowie. Beth poprawiła coś przy kroplówce i oznajmiła, że zostało jeszcze dziesięć minut do końca czasu przeznaczonego na odwiedziny pacjentów, po czym wyszła z sali. 
 Lottie rozejrzała się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wolnego krzesła. Szybko zorientowała się, że wszystkie zajęły osoby odwiedzające dziewczynę leżącą na drugim końcu sali. Oprócz niej i Thomasa jedynym pacjentem był chłopak siedzący samotnie na łóżku pod ścianą. Lottie nie chciała się na niego gapić, ale zauważyła zabandażowany kikut w miejscu gdzie powinna znajdować się dłoń.
 - Hej Lottie - Thomas przywitał się słabym głosem.
 - Hej Tommy - dziewczyna uśmiechnęła się. Usilnie próbowała się nie rozpłakać - Co się stało?
 - Miałem... Wypadek - wymamrotał - Pijany kierowca wjechał na chodnik. I był tam mały chłopiec na rowerze... - powiedział zachrypniętym głosem - Nie pamiętam zbyt dużo. Lott, czy ten chłopiec żyje?
 Lottie poczuła jak łzy zaczęły gromadzić się w jej oczach.
  - Nie wiem - odpowiedziała. W tej samej chwili Beth pojawiła się w drzwiach i poprosiła odwiedzająch o opuszczenie sali. 
 - Przyjdę jutro, Tommy - pożegnała się i opuściła budynek.
 Wracając do domu umysł Lottie był zajęty odrzucaniem pokusy zapalenia blanta. Widziała, że gdyby to zrobiła poczułaby się lepiej. Ale z drugiej strony chciała przestać uciekać od problemów. Wsiadła w pierwszy lepszy autobus. Szczęście chciało, że jechał prosto pod dom Lary. W porywie emocji Lottie szarpnęła za okno i wyrzuciła blanta na pędzącą ulicę. 

1 komentarz:

  1. gratulacje zostałaś nominowana do liebster blog award więcej na http://swiatktorytylkomojeoczywidza.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń