sobota, 23 maja 2015

Rozdział XVI

  Gdy Thomas znalazł się znów w akademiku, William dowiedział się o tym jako drugi, gdyż student zaraz po powrocie zadzwonił do swojej siostry, a ta siedziała wtedy obok zielonowłosego. Jedli akurat pizzę, dowiezioną im, z tego co zapamiętał, w godzinę dwadzieścia (a obiecali, że dowiązą maksimum w czterdzieści minut) i dzięki temu nie płacili za dowóz, a Loretta w trakcie słuchania relacji z pobytu w szpitalu, opluła go jedzeniem. Nie miał jej tego na złe, bo sam również z zapartym tchem przysłuchiwał się tak dawno nie słyszanemu głosowi mężczyzny, zniekształconym trochę.
  Przez kilka minut jeszcze porozmawiali we trójkę, a potem Tommy umówił się z nimi w wiadomym celu jutrzejszego wieczora, kazał im przekazać to Kimi i rozłączył się po krótkim "cześć".
  - Nie wiem, czy Lucas będzie dziś w domu - westchnął Willy. Dealer ostatnio cośtam gadał, że jedzie do syna (owszem, miał dzieciaka, ale prócz alimentów i co miesięcznych spotkań, nic więcej go z trzylatkiem nie łączyło) i zastanawiał się, czy zastanie go w LA. Miał jednak nadzieję, że będzie u siebie, choćby i z chłopcem.
  - Skoro Tommy sam to zaproponował, to pewnie coś ma.
  William zgodził się z nią, aczkolwiek nie chciał być bezużyteczny i wolał też coś przynieść. Coś mocniejszego.
__
  Następnego dnia dopiero trzecie wciśnięcie dzwonka spowodowało otwarcie się drzwi - pojawił się w nich Lu z dzieckiem na rękach. Chłopiec miał twarz całą w czekoladzie, a w rękach trzymał dwie łyżki z jeszcze więkdzą jej ilością. Jedną z nich mazał brodę dealera, gdy ten rzekł doń:
  - Cześć, Willy. - Po czym wpuścił go do środka. - Gabe, mógłbyś poczekać na chwilę w salonie? - zapytał chłopca, odstawiając go na ziemię. Ten pokiwał głową, wpakował łyżkę z nutellą do buzi i uciekł tam, gdzie kazał mu iść Hagrenay. Wydawało mu się, że to przez nieśmiałość chłopiec nawet na niego nie spojrzał. Ale w końcu to dziecko Lucasa, więc kto je tam wie. - Co tam?
  - Nie chcę przeszkadzać w wykonywaniu obowiązków, ale potrzebne mi... wiesz co. - Lucas zajrzał do jednego z pokoi, sprawdzając, czy jego syn nie podsłuchuje - Gabe siedział przed kanapą i wgapiał się z otwartą buzią w telewizor, czyli wszystko grało. Odezwał się następnie do Williama:
  - Kiedy będziesz mógł spłacić?
  - Jak najszybciej.
  Lucas westchnął cicho, przez kilka sekund jedynie patrzył mu w oczy, a potem wpił mu się w usta z taką siłą, że Willy wylądował na drzwiach, przyciśnięty do dealera.
  - To na zaliczkę - powiedział Lucas po minionym pół minuty i uśmiechnął lekko, widząc rzadko tam będące rumieńce na policzkach chłopaka. - Jesse odbiera go przed siódmą.
  - W porządku. Przyjdę po siódmej - odpowiedział i, gdy Luc grzebał w kieszeniach spodni w poszukiwaniu czegoś, wystawił język i zaczął zlizywać czekoladę z jego brody, lekko zarośniętej. - Smaczny jesteś.
  - Cieszę się. - Uśmiech Hagrenaya tylko trochę się poszerzył. Następnie, gdy znalazł już klucz, odsunął się, wycierając brodę, przeszedł do sypialni i wrócił po kilku minutach. Willy przez ten czas stał jak kołek na przedpokoju, nie wiedząc, czy ma stać, gdzie stał, czy może iść za nim, lub pozwolić sobie wejść do salonu i przywitać z jego synem.
  A gdy dostał już to, po co przyszedł, nie przewidując nawet, że plany tak się pokomplikują, wyszedł i wyjątkowo nie skierował się na przystanek autobusowy. Ruszył za to w stronę skate parku, gdzie, z tego co usłyszał w szkole (tak, był dzisiejszego dnia w szkole. Jak zwykle parę osób powiedziało mu parę niemiłych słów, ale Willy się nie przejął), ostatnio przebywało coraz mniej osób, zwłaszcza po otworzeniu kawiarenki niedaleko parku. Podobno niepełnoletnim też sprzedawali tam piwo i dlatego taki szał. Nie to, żeby młodzież z LA nie umiała skombinować sobie alkoholu. Po prostu tam bez żadnych konsekwencji mogli usiąść przy barowym blacie, lub mniejszych stolikach i sączyć swoje ulubione napoje. Willy lubił się czasem napić, ale nie dla niego były takie kulturalne spotkania, bo po pierwsze - niby z kim?, a po drugie - gdy zaczynał pić, nie potrafił przestać.
  Po kilkunastu minutach szukania, dotarł wreszcie na wyżej wspomniany skate park, który tak pusty, jak mówiono, nie był. Na którejś z ramp jeździło trzech skate'ów i jakiś gość na bmx'e z bandaną obwiązaną wokół twarzy, po railach jeździli deskorolkarze, a z graind box'u przed chwilą zjechała jakaś dziewczynka na hujajnodze. Zastanawiało go, kto normalny takie dzieci puszcza na skate park, i to same, zwłaszcza w chwilach, jak ta, gdy było słońce, ale też delikatny wiatr, czyli - według niego, a swoje wiedział, gdyż przez trzy lata jeździł na wyczynowych rolkach - idealna pogoda do jazdy.
  W każdym razie nie zastanawiał się nawet, czy tam nie wkroczyć, gdyż zwyczajnie wiedział, że go tam nie chcą. Przeszedł obok, udając, że kieruje się do parku i nikt go nawet nie zaczepił, choć widział tam kilka osób, będących do tego zdolnych. I wtedy rozdzwoniła się jego zastępcza komórka, którą jego mama jakimś cudem znalazła pod stertą papierzysk w swoim gabinecie, melodią AC/DC "Highway to Hell".
  - Tak? - odebrał, nawet nie sprawdzając, kto to.
  - Słuchaj, Willy... - zaczął Thomas, a zielonowłosy przystanął z wrażenia, bo poczuł w brzuchu tysiące motyli. Co on, nastolatka?! - Mógłbyś nic dzisiaj nie przynosić?
  - Jasne - odpowiedział mu i wiedział, że i tak przyniesie z sobą to, co już ma, nawet jeśli wszystkiego dziś nie użyją. - A czemu?
  Znów ruszył, bo to jego stanie w miejscu tak naprawdę trwało ze dwie sekundy i nikt z mijających go ludzi pewnie tego nie zauważył.
  - Bo w sumie to bardziej chciałem z wami o czymś pogadać, niż... wiesz...
  - Okej. Przekażę w takim razie Kimi.
  - W porządku. To do zobaczenia.
  Zrobił tak, jak powiedział - poinformował Kimiko, by nie przygotowywała się psychicznie (nie każdy jest w stanie przyswoić fakt, że tego samego wieczora będzie robił rzeczy, o które normalnie nikt by go nie podejrzewał) i fizycznie (jakieś porządniejsze ciuchy, które podczas "narkotycznego szału" nie ulegną destrukcji) na branie większej dawki dragów, a prędzej na pouczającą rozmowę z Thomasem, w którego "pouczające moce" nie wierzył w najmniejszym stopniu. Nie dzielił się z nią tym jednakże, a na umówione spotkanie rzeczywiście wziął to, co dostał od Lu.
  - Gdzie byłeś cały dzień, mały, chamski, bezduszny...? - zaczęła Kimiko, prawdopodobnie planując określić go całą gamą nieodpowiednich dla dzieci przymiotników, gdy przerwał jej:
  - Szwędałem się po Playa Vista. - Z lekkim, nie uspokajającym jej uśmiechem. Loretta zachichotała cicho, przypominając sobie nerwy jej przyjaciółki i te podejrzenia typu "pewnie znów go dorwali, zgwałcili i przechowują w jakimś dziwacznym miejscu. Tamten blondas na pewno ma z tym coś wspólnego i... i w ogóle...", podczas gdy w rzeczywistości chłopak zapewne spędził cały dzień z partnerem. Nie dziwiła mu się, bo gdyby sama kogoś miała, to ten ktoś też przysłaniałby jej wszystko inne, ale ona miałaby włączony telefon i nie ignorowała przyjaciół.
  Kimi zrobiła się czerwona z wściekłości, wciągnęła głośno powietrze i otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć. Zamknęła je jednak ostatecznie i odwróciła na pięcie.
  - No, Kimi, nie obrażaj się...! Nie byłem u Lucasa... - Odwróciła się nagle, samym wzrokiem pytając "to gdzie, do cholery, byłeś?!". - Znaczy u niego też byłem, ale to tylko na pół godziny, bo był u niego jego syn...
  - On ma syna?!
  - Jest u niego na weekend raz w miesiącu, tyle wiem... W każdym razie resztę dnia łaziłem po mieście, serio, a telefon mi się wyładował koło czwartej. - Dla udowodnienia uniósł przedmiot do góry. Kimiko prychnęła i, zapewne, wygarnęłaby mu co nieco, gdyby nie nagłe pojawienie się Thomasa.
  - Hej - odezwał się i William pomyślał, że musiał stać tam już wcześniej i tylko czekał na odpowiedni moment, bo zdawało mu się, że kątem oka go widział.
  - Tommy! - pisnęła Loretta, rzucając się bratu na szyję, oczywiście uważając na nogę mężczyzny. Ten objął ją z lekkim uśmiechem, a po chwili do uścisku dołączyła się Kimi. Tylko William stał z boku, patrząc jedynie na Thomasa, w ogóle się nie spodziewając, że gdy tylko go zobaczy, jego nogi jakby wrosną w ziemię. Oczywiście - chciał zrobić dużo więcej. Chciał wtulić się w niego, jak dziewczyny, albo wskoczyć na niego, jak na tych filmach, i wpić w usta, ale nie mógł się ruszyć, wiedząc, że Tommy nawet by nie zauważył, gdyby tego wieczora nie odezwał się doń ani słowem.
  Wszystko się zmieniło, gdy już dziewczyny odeszły, a  szaro-niebieskie spojrzenie Thomasa przeniosło się bezpośrednio na niego. Miał ręce po bokach, jakby wciąż był gotów kogoś przytulić, a przecież to Tommy, a Tommy nie przytula byle kogo. I odezwał się:
  - Nie przywitasz się, Willy?
  Wtedy też zielonowłosy całkiem przestał nad sobą panować. Podbiegł do Thomasa, uniósł ręce do góry i zaplótł je na karku mężczyzny, a gdy ten zdezorientowany nawet nie drgnął, zetknął swoje usta z jego wargami. Kimi pokazała Lottie gestem, by ta nic nie mówiła. Kibicowała Willy'emu w zdobyciu Thomasa, to trzeba było przyznać. A Lottie nie miała nic przeciw swataniu swojego brata z najlepszym przyjacielem.
  Zielonowłosy po chwili pogłębił pocałunek, nie przejęty w najmniejszym stopniu tym, że Tommy tego nie odwzajemnia. Pod jego zamkniętymi powiekami na ten fakt jedynie zakręciły się łzy, ale tylko tyle się stało, bo zaraz ciemnowłosy poruszył ustami i z większą pasją, niż ktokolwiek inny wcześniej, całował go i pieścił nawet bez użycia języka czy rąk. William wiedział, że wszystko to jest tak wspaniałe głównie dlatego, że to Tommy, a nie ktoś inny... nie Lucas, nie tamci trzej brutale, nie jego pierwszy chłopak, a Tommy, którego pożądał bardzo długi czas i którego kochał, jak nikogo wcześniej...
  I gdy to do niego dotarło, że przecież Thomas w normalnych okolicznościach by go nie pocałował, nawet nie dotknął, bo zwyczajnie nic dla niego nie znaczył, odsunął się, jak oparzony, spotykając niemniej zdezorientowane od jego samego spojrzenie. Bał się rozglądać na boki, wiedząc doskonale, że teraz na pewno ma u nich wszystkich przekichane - Lottie, bo całował jej brata i nic jej nie powiedział; Kimi, bo przecież po raz drugi jej udowodnił, że ta jego "szczeniacka miłość" jednak nie jest tak niedojrzała; no i przede wszystkim u samego Thomasa z powodów oczywistych.
  Nie widząc innego wyjścia, ominął Tommy'ego, który próbował go zatrzymać, chwytając jego rękę. Wyszarpnął się, następnie z rozpędu wbiegł do lasu, szczęśliwie znajdującego się zaraz za plecami studenta, zwinnie omijając drzewa i krzaki, nie mając pojęcia, gdzie się zatrzyma. Ani on nie chciał ich teraz widzieć, ani tym bardziej oni jego.
~Sakura

sobota, 9 maja 2015

Rozdział XV

 William przesunął łyżkę w prawo, a potem w lewo i wymieszał płatki. Nie miał ochoty jeść, ale mama siedziała na krześle obok i czekała aż skończy śniadanie. Wmusił w siebie dwie łyżki płatków i z lekkim uśmiechem pokazał kobiecie dno miski.
 - Obiecaj mi, że nigdy więcej nie przyjdziesz do domu w takim stanie - Dominica założyła nogę na nogę - W ogóle nigdzie nie masz przychodzić w takim stanie... To znaczy żebyś się tak nie upijał, rozumiesz? - poprawiła się
 - Mamo - zaczął niepewnym i zmęczonym głosem - nie chcę obiecać ci czegoś czego nie jestem pewien.
Dominica wzięła łyk kawy i odstawiła białą filiżankę na talerzyk.
 - Nie chcę żebyś zniszczył sobie życie.
 - Wiem, mamo.
 - Pamiętaj o tym, że cię kocham. Rozumiem, że możesz mieć na mnie focha, bo dość często mnie nie ma... Ale wciąż jestem twoją mamą - wstała zza stołu - Dziś wrócę później. Muszę napisać dodatkowy artykuł dla mojego działu. Obiecuję, że ci to wynagrodzę.
 - Zawsze zostajesz dłużej - mruknął Willy, ale Dominica już go nie usłyszała.
 - Możesz zaprosić Lottie - usłyszał z głębi korytarza - Słyszałam o Thomasie i myślę, że przyda jej się twoje wsparcie.
 - Zadzwonię do niej - chłopak mimowolnie uśmiechnął się na myśl o dniu spędzonym z Lottie. Żałował, że Kimiko nie będzie z nimi, ale obecnie przebywała w Tokio. Usłyszał stuk obcasów na kafelkach i odgłos otwieranych drzwi.
 - Papa kochanie!
 - Pa mamo.
 Trzask drzwi.
 Thomas podszedł do recepcji i stanął w kolejce. Niesamowicie cieszył się z tego, że opuszcza to miejsce. Co prawda jeszcze przez trzy tygodnie będzie musiał chodzić o kulach, ze względu na złamaną nogę, ale lepsze to niż ciągłe leżenie w łóżku i gapienie się w sufit. Sportową torbę, w której mieściły się jego rzeczy, postawił przy zdrowej nodze. Nie spodziewał się zbyt szybkiego opuszczenia budynku, bo przed nim stało siedem osób. Siedem osób, które na pewno spotkało coś przykrego.
 Z racji tego, że przed nim stała starsza kobieta, która raz spojrzała na niego krzywym wzrokiem, postanowił rozejrzeć się po holu, zamiast poznać nową osobę. Od razu zauważył koordynatora jakiegoś oddziału i opiekującą się nim lekarz Ann Gwarton. Za nimi szła pielęgniarka pchająca łóżko na którym leżał człowiek zakryty białym prześcieradłem. Tuż za tą ponurą paradą dzielnie maszerowała młoda dziewczyna z wielkim napisem "staż" na plakietce. Była wyraźnie przestraszona, a może zdziwiona, ale z nutą odwagi w oczach weszła do pomieszczenia nad którym wisiała lampa z napisem "EKG".  Thomas zastanowił się dlaczego nieżyjącego pacjenta przewieźli na badanie. Teoretycznie, jako student medycyny, powinien o tym wiedzieć, jednak nie przypominał sobie czegokolwiek na temat wykonywania EKG u nieboszczyków. Może miał na ten temat zajęcia. A może nie. Nie pamiętał.
 Gdyby przypadkowa osoba weszła do szpitala i skierowała się w stronę recepcji na pewno spojrzałaby na Thomasa. W oczy rzucała się jego bladość i podkrążone oczy, a ciemne włosy opadające na czoło i wielki biały opatrunek dodatkowo skupiały na sobie spojrzenie obserwatora. Jednak nie zauważyłby kilkunastu tatuaży i ogólnej chudości, bo to wszystko było przykryte czarnymi Levisami i przydużym czerwonym swetrem. Gdyby była to osoba, która lubi przyglądać się cudzym twarzom, uważnie przyjrzałaby się jego oczom, które są ni to niebieskie, ni to szare. Dużo zależy od kąta padania słońca, a także od humoru Tommiego. Idealnie wpasowany w twarz nos nie zostałby oceniony przez obserwatora, bo stanowi integralną część twarzy i nie razi po oczach. Miłośniczka (lub miłośnik) francuskich pocałunków przez dłuższą chwilę przyglądałby się lekko różowym, pełnym ustom i, być może, mocno zarysowanej szczęce. Dla wielu ten chłopak mógłby być ideałem partnera. Ale gdyby bardziej poznał jego charakter i nałogi, najprawdopodobniej straciłby jakiekolwiek zainteresowanie. Nie dość, że wypalone płuca, to jeszcze pieniądze marnuje na używki. Nieładnie.
 Odczekał jeszcze kilka minut, a gdy wreszcie stanął na wprost tęgiej pielęgniarki,w ciasno opinającym jej tors różowym fartuchu, odetchnął z ulgą. Z utęsknieniem czekał na moment gdy opuści to miejsce, skłaniające do rozpaczy. Nie będzie już musiał prowadzić sztywnych i niezręcznych rozmów z chłopakiem bez ręki, który leżał obok niego. Polubił go, jednak rozmowa z nim była trudna, skomplikowana i wymagała mnóstwa wysiłku by nie polegała na kontemplacji pogody. Bo jak tu rozmawiać z kimś i nie wspominając o niczym co wiąże się z ręką? Przecież nikt nie chciałby urazić drugiej osoby. A może Marvin wyczuł, że Thomas unika konkretnego tematu i przez to unikanie rozmowa była lekko zawstydzająca?
 Pielęgniarka odchrząknęła znacząco nie wiadomo który raz i podsunęła chłopakowi formularz i długopis. Thomas złożył zgrabny podpis i wyszedł ze szpitala.
 Przed budynkiem czekał na niego srebrny minivan. Na widok swojego współlokatora, Brad zatrąbił przeciągle. Thomas skinął ręką na kierowcę i po chwili siedział na nieskazitelnie czystym fotelu. Mieszkali ze sobą już dłuższy czas, a Shrewood wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego w ich pokoju Brad rozrzuca wszystko gdziekolwiek się da, a w samochodzie dostrzegał najmniejszy paproch i po pozbyciu się go starannie czyścił miejsce, na którym ów paproch leżał.
 Brad próbował porozmawiać z Thomasem, jednak brunet nie był zainteresowany rozmową. Był zmęczony i wyczerpany z jakichkolwiek sił życiowych. A w dodatku był na głodzie - narkotykowym. I potrzebował papierosów. Pomyślał o Kimiko, która, biedna, musiała męczyć się ze swoją rodziną. A Willy? Pewnie spędza czas z Lucasem. Albo na prawdę tak go lubił, albo jest bardziej przedsiębiorczy niż się tego po nim spodziewał. Przyjaciel-kochanek diler. Nieźle, Smith, na prawdę nieźle, Lottie? Ona pewnie świetnie sobie radzi. Ma gdzie mieszkać. Domyślał się, że Lara Sarah Douglas i trzy koty nie należą do najlepszego towarzystwa, ale lepsze to niż ich rodzice.
  - Gdzie jedziemy? - zapytał tonem wyprutym z emocji, gdy tylko zauważył, że wjechali w mniej uczęszczaną uliczkę.
  - To skrót do akademika - odpowiedział po chwili Brad. Thomas jednak mu nie wierzył.
  - Mhm - mruknął jedynie w odpowiedzi. Widział zaciśniętą szczękę mężczyzny i wiedział, że chodzi o narkotyki, które u nich przechowywał. Brad prędzej czy później musiał się na nie natknąć, było to nieuniknione.
  Bez słów obaj patrzyli na drogę przed nimi, prowadzącą gdzieś. I gdy Thomas już zasypiał, a jego głowa raz za razem opadała na szybę pojazdu, znaleźli się na miejscu. Przy klifie.
  Brad zaparkował samochód niedaleko jakichś rzadziej tu występujących drzewek i wysiadł z auta, zostawiając otwarte drzwi, a Thomas poczuł chłodniejszy powiew wiatru. Widząc jednak, że blondyn staje w pewnym miejscu, wyraźnie na niego czekając, przeciągnął się na ile pozwalała mu wygoda i z niemałym trudem wysiadł z auta.
  - Słuchaj, stary... - zaczął Brad, gdy już doń dołączył. - ...ja wiem, że znamy sie krótko i, serio, nie chcę ci matkować, ale widziałem, co u nas trzymasz. I cholernie mi się to nie podoba.
  - Ja...
  - Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. - Tommy skinął głową z lekkim uśmiechem. - Mam ochotę wygarnąć ci teraz wiele rzeczy, ale studiujemy ten sam kierunek i wiesz tyle, co ja, a nawet więcej, bo przecież testowałeś na sobie. Po prostu się martwię, mimo że nie znamy się nie-wiadomo-ile, bo... taki już jestem. I nie chcę, byś spaprał sobie życie. Tej małej też.

~Aroosa