sobota, 9 maja 2015

Rozdział XV

 William przesunął łyżkę w prawo, a potem w lewo i wymieszał płatki. Nie miał ochoty jeść, ale mama siedziała na krześle obok i czekała aż skończy śniadanie. Wmusił w siebie dwie łyżki płatków i z lekkim uśmiechem pokazał kobiecie dno miski.
 - Obiecaj mi, że nigdy więcej nie przyjdziesz do domu w takim stanie - Dominica założyła nogę na nogę - W ogóle nigdzie nie masz przychodzić w takim stanie... To znaczy żebyś się tak nie upijał, rozumiesz? - poprawiła się
 - Mamo - zaczął niepewnym i zmęczonym głosem - nie chcę obiecać ci czegoś czego nie jestem pewien.
Dominica wzięła łyk kawy i odstawiła białą filiżankę na talerzyk.
 - Nie chcę żebyś zniszczył sobie życie.
 - Wiem, mamo.
 - Pamiętaj o tym, że cię kocham. Rozumiem, że możesz mieć na mnie focha, bo dość często mnie nie ma... Ale wciąż jestem twoją mamą - wstała zza stołu - Dziś wrócę później. Muszę napisać dodatkowy artykuł dla mojego działu. Obiecuję, że ci to wynagrodzę.
 - Zawsze zostajesz dłużej - mruknął Willy, ale Dominica już go nie usłyszała.
 - Możesz zaprosić Lottie - usłyszał z głębi korytarza - Słyszałam o Thomasie i myślę, że przyda jej się twoje wsparcie.
 - Zadzwonię do niej - chłopak mimowolnie uśmiechnął się na myśl o dniu spędzonym z Lottie. Żałował, że Kimiko nie będzie z nimi, ale obecnie przebywała w Tokio. Usłyszał stuk obcasów na kafelkach i odgłos otwieranych drzwi.
 - Papa kochanie!
 - Pa mamo.
 Trzask drzwi.
 Thomas podszedł do recepcji i stanął w kolejce. Niesamowicie cieszył się z tego, że opuszcza to miejsce. Co prawda jeszcze przez trzy tygodnie będzie musiał chodzić o kulach, ze względu na złamaną nogę, ale lepsze to niż ciągłe leżenie w łóżku i gapienie się w sufit. Sportową torbę, w której mieściły się jego rzeczy, postawił przy zdrowej nodze. Nie spodziewał się zbyt szybkiego opuszczenia budynku, bo przed nim stało siedem osób. Siedem osób, które na pewno spotkało coś przykrego.
 Z racji tego, że przed nim stała starsza kobieta, która raz spojrzała na niego krzywym wzrokiem, postanowił rozejrzeć się po holu, zamiast poznać nową osobę. Od razu zauważył koordynatora jakiegoś oddziału i opiekującą się nim lekarz Ann Gwarton. Za nimi szła pielęgniarka pchająca łóżko na którym leżał człowiek zakryty białym prześcieradłem. Tuż za tą ponurą paradą dzielnie maszerowała młoda dziewczyna z wielkim napisem "staż" na plakietce. Była wyraźnie przestraszona, a może zdziwiona, ale z nutą odwagi w oczach weszła do pomieszczenia nad którym wisiała lampa z napisem "EKG".  Thomas zastanowił się dlaczego nieżyjącego pacjenta przewieźli na badanie. Teoretycznie, jako student medycyny, powinien o tym wiedzieć, jednak nie przypominał sobie czegokolwiek na temat wykonywania EKG u nieboszczyków. Może miał na ten temat zajęcia. A może nie. Nie pamiętał.
 Gdyby przypadkowa osoba weszła do szpitala i skierowała się w stronę recepcji na pewno spojrzałaby na Thomasa. W oczy rzucała się jego bladość i podkrążone oczy, a ciemne włosy opadające na czoło i wielki biały opatrunek dodatkowo skupiały na sobie spojrzenie obserwatora. Jednak nie zauważyłby kilkunastu tatuaży i ogólnej chudości, bo to wszystko było przykryte czarnymi Levisami i przydużym czerwonym swetrem. Gdyby była to osoba, która lubi przyglądać się cudzym twarzom, uważnie przyjrzałaby się jego oczom, które są ni to niebieskie, ni to szare. Dużo zależy od kąta padania słońca, a także od humoru Tommiego. Idealnie wpasowany w twarz nos nie zostałby oceniony przez obserwatora, bo stanowi integralną część twarzy i nie razi po oczach. Miłośniczka (lub miłośnik) francuskich pocałunków przez dłuższą chwilę przyglądałby się lekko różowym, pełnym ustom i, być może, mocno zarysowanej szczęce. Dla wielu ten chłopak mógłby być ideałem partnera. Ale gdyby bardziej poznał jego charakter i nałogi, najprawdopodobniej straciłby jakiekolwiek zainteresowanie. Nie dość, że wypalone płuca, to jeszcze pieniądze marnuje na używki. Nieładnie.
 Odczekał jeszcze kilka minut, a gdy wreszcie stanął na wprost tęgiej pielęgniarki,w ciasno opinającym jej tors różowym fartuchu, odetchnął z ulgą. Z utęsknieniem czekał na moment gdy opuści to miejsce, skłaniające do rozpaczy. Nie będzie już musiał prowadzić sztywnych i niezręcznych rozmów z chłopakiem bez ręki, który leżał obok niego. Polubił go, jednak rozmowa z nim była trudna, skomplikowana i wymagała mnóstwa wysiłku by nie polegała na kontemplacji pogody. Bo jak tu rozmawiać z kimś i nie wspominając o niczym co wiąże się z ręką? Przecież nikt nie chciałby urazić drugiej osoby. A może Marvin wyczuł, że Thomas unika konkretnego tematu i przez to unikanie rozmowa była lekko zawstydzająca?
 Pielęgniarka odchrząknęła znacząco nie wiadomo który raz i podsunęła chłopakowi formularz i długopis. Thomas złożył zgrabny podpis i wyszedł ze szpitala.
 Przed budynkiem czekał na niego srebrny minivan. Na widok swojego współlokatora, Brad zatrąbił przeciągle. Thomas skinął ręką na kierowcę i po chwili siedział na nieskazitelnie czystym fotelu. Mieszkali ze sobą już dłuższy czas, a Shrewood wciąż nie mógł zrozumieć, dlaczego w ich pokoju Brad rozrzuca wszystko gdziekolwiek się da, a w samochodzie dostrzegał najmniejszy paproch i po pozbyciu się go starannie czyścił miejsce, na którym ów paproch leżał.
 Brad próbował porozmawiać z Thomasem, jednak brunet nie był zainteresowany rozmową. Był zmęczony i wyczerpany z jakichkolwiek sił życiowych. A w dodatku był na głodzie - narkotykowym. I potrzebował papierosów. Pomyślał o Kimiko, która, biedna, musiała męczyć się ze swoją rodziną. A Willy? Pewnie spędza czas z Lucasem. Albo na prawdę tak go lubił, albo jest bardziej przedsiębiorczy niż się tego po nim spodziewał. Przyjaciel-kochanek diler. Nieźle, Smith, na prawdę nieźle, Lottie? Ona pewnie świetnie sobie radzi. Ma gdzie mieszkać. Domyślał się, że Lara Sarah Douglas i trzy koty nie należą do najlepszego towarzystwa, ale lepsze to niż ich rodzice.
  - Gdzie jedziemy? - zapytał tonem wyprutym z emocji, gdy tylko zauważył, że wjechali w mniej uczęszczaną uliczkę.
  - To skrót do akademika - odpowiedział po chwili Brad. Thomas jednak mu nie wierzył.
  - Mhm - mruknął jedynie w odpowiedzi. Widział zaciśniętą szczękę mężczyzny i wiedział, że chodzi o narkotyki, które u nich przechowywał. Brad prędzej czy później musiał się na nie natknąć, było to nieuniknione.
  Bez słów obaj patrzyli na drogę przed nimi, prowadzącą gdzieś. I gdy Thomas już zasypiał, a jego głowa raz za razem opadała na szybę pojazdu, znaleźli się na miejscu. Przy klifie.
  Brad zaparkował samochód niedaleko jakichś rzadziej tu występujących drzewek i wysiadł z auta, zostawiając otwarte drzwi, a Thomas poczuł chłodniejszy powiew wiatru. Widząc jednak, że blondyn staje w pewnym miejscu, wyraźnie na niego czekając, przeciągnął się na ile pozwalała mu wygoda i z niemałym trudem wysiadł z auta.
  - Słuchaj, stary... - zaczął Brad, gdy już doń dołączył. - ...ja wiem, że znamy sie krótko i, serio, nie chcę ci matkować, ale widziałem, co u nas trzymasz. I cholernie mi się to nie podoba.
  - Ja...
  - Poczekaj, jeszcze nie skończyłem. - Tommy skinął głową z lekkim uśmiechem. - Mam ochotę wygarnąć ci teraz wiele rzeczy, ale studiujemy ten sam kierunek i wiesz tyle, co ja, a nawet więcej, bo przecież testowałeś na sobie. Po prostu się martwię, mimo że nie znamy się nie-wiadomo-ile, bo... taki już jestem. I nie chcę, byś spaprał sobie życie. Tej małej też.

~Aroosa

1 komentarz:

  1. gratulacje zostalas nominowana do liebster blog award wiecej na
    http://swiatktorytylkomojeoczywidza.blogspot.co.uk/

    OdpowiedzUsuń