Westchnął, po czym, mimo łupającego bólu w czaszce i rozerwanych - by nie rzec rozszarpanych - mięśni, usiadł na żółtym krzesełku, czekając na autobus. Pewnie przez najbliższy okres czasu zarówno on, jak i jego oprawcy nie pojawią się w szkole. Bał się trochę następnego spotkania... nie tylko z nimi. Bał się gniewu swojej matki, jeszcze bardziej szyderczych spojrzeń ludzi ze szkoły, tego, jak zareagują na jego widok najbliżsi mu ludzie. Bał się ich słów, wzroku... Nie wiedział, co ma robić, w końcu nie mógł kilku tygodni, jak nie miesięcy, przesiedzieć w domu. Mimo iż jego matka bardzo często kompletnie o nim zapominała, to jednak jakiś tam matczyny instynkt posiadała i wiedziała (wtedy zwłaszcza), kiedy jej syn ma zmasakrowane ciało. I odrobinę podniszczoną psychikę.
Do szpitala nie pojedzie za żadne skarby, w jego mózgu, we krwi, znajdowały się narkotyki. Lekarze prędzej czy później by to odkryli, być może trafiłby na odwyk. Nie chciał z tym kończyć. Dawało mu to - chwilową, bo chwilową, lecz jednak - ulgę. Zapomnienie.
Kochał uczucie, gdy budził się z tego stanu, czasem zbyt mocnego, otumanienia. Zawroty głowy, kompletną pustkę, gdy próbował odnaleźć w głowie czynności wykonywane kilka godzin wstecz. Tylko wtedy z całą mocą odczuwał dokładnie i bezwzględnie, jakimi uczuciami daży każdego z osobna: Tommy'ego, Lorettę, Kimiko, własną matkę, a nawet Lucasa, który miał znaczny udział w jego życiu i tym wszystkim, co do tej pory zrobił.
Skoro już o tym myślał, zastanawiało go, jak pokaże się teraz Thomasowi. Wiedział, że mężczyzna nic do niego nie czuje, może trochę go lubi za te dragi, które raz na jakiś czas przynosi. Gdy dowie się o tym, co się dziś stało... znienawidzi go. Na pewno będzie nim gardził... Będzie się brzydził z nim przebywać... Wszyscy będą.
Dlaczego? Bo to jest pewne. Nikt nie chciałby się przyjaźnić... phi, przyjaźnić... nikt nie chce znać osoby, która została zgwałcona... i której podobało się to, co z nią robiono.
Był masochistą. Mimo jęczenia z bólu, stęków i omdleń odczuwał też przyjemność. Nieziemską, nieopisaną rozkosz. Bał się tego uczucia. Nie chciał go... nie chciał niczego... nie chciał bólu, ogromu ciepła przy każdym spojrzeniu na Tommy'ego; nie chciał nieodwzajemnionych uczuć Lucasa, tego, jak źle się z tym czuł, gdy brał od niego działkę za coś, co on uważał "za nic"; nie chciał tego miasta, osób, które poznał, wyprowadzki, śmierci ojca; nie chciał smutnej twarzy swojej matki, która pojawiała się wtedy, gdy kobieta myślała, że nikt na nią nie patrzy... Wiedział, że to jego wina. Nie chciał żyć.
- Willy? Hej, Willy, spójrz na mnie. - Lucas pomachał mu przed twarzą dłonią. William skierował na niego spojrzenie swoich niebiesko-szarych oczu. Uśmiechnął się do niego, po czym cicho syknął, gdy Lu dotknął dłonią jego żuchwy. - Co ci się stało?
Nie chciał odpowiadać. To cholernie bolało. Nie chciał tego czuć!
Uchylił usta, a z nich wydobyło się ciche:
- Przytul. - Tego chciał. Fizycznego ciepła i prawdziwego, normalnego uczucia komfortu. Nie masochistycznej przyjemności, otrzymywanej przez ból.
Lucas wyciągnął ramiona i wtulił się w zielonowłosego. Chwycił go pod pachami i pomógł wstać. William przycisnął go do siebie, ignorując ból. Z jego oczu poleciały łzy.
- Chcesz iść do mnie? - Usłyszał nad sobą pytanie. Ufał mu. Kiwnął więc potwierdzająco głową w chwili, gdy zza zakrętu wyjechał autobus.
- Bus nasz - wystękał, puszczając mężczyznę.
Do szpitala nie pojedzie za żadne skarby, w jego mózgu, we krwi, znajdowały się narkotyki. Lekarze prędzej czy później by to odkryli, być może trafiłby na odwyk. Nie chciał z tym kończyć. Dawało mu to - chwilową, bo chwilową, lecz jednak - ulgę. Zapomnienie.
Kochał uczucie, gdy budził się z tego stanu, czasem zbyt mocnego, otumanienia. Zawroty głowy, kompletną pustkę, gdy próbował odnaleźć w głowie czynności wykonywane kilka godzin wstecz. Tylko wtedy z całą mocą odczuwał dokładnie i bezwzględnie, jakimi uczuciami daży każdego z osobna: Tommy'ego, Lorettę, Kimiko, własną matkę, a nawet Lucasa, który miał znaczny udział w jego życiu i tym wszystkim, co do tej pory zrobił.
Skoro już o tym myślał, zastanawiało go, jak pokaże się teraz Thomasowi. Wiedział, że mężczyzna nic do niego nie czuje, może trochę go lubi za te dragi, które raz na jakiś czas przynosi. Gdy dowie się o tym, co się dziś stało... znienawidzi go. Na pewno będzie nim gardził... Będzie się brzydził z nim przebywać... Wszyscy będą.
Dlaczego? Bo to jest pewne. Nikt nie chciałby się przyjaźnić... phi, przyjaźnić... nikt nie chce znać osoby, która została zgwałcona... i której podobało się to, co z nią robiono.
Był masochistą. Mimo jęczenia z bólu, stęków i omdleń odczuwał też przyjemność. Nieziemską, nieopisaną rozkosz. Bał się tego uczucia. Nie chciał go... nie chciał niczego... nie chciał bólu, ogromu ciepła przy każdym spojrzeniu na Tommy'ego; nie chciał nieodwzajemnionych uczuć Lucasa, tego, jak źle się z tym czuł, gdy brał od niego działkę za coś, co on uważał "za nic"; nie chciał tego miasta, osób, które poznał, wyprowadzki, śmierci ojca; nie chciał smutnej twarzy swojej matki, która pojawiała się wtedy, gdy kobieta myślała, że nikt na nią nie patrzy... Wiedział, że to jego wina. Nie chciał żyć.
- Willy? Hej, Willy, spójrz na mnie. - Lucas pomachał mu przed twarzą dłonią. William skierował na niego spojrzenie swoich niebiesko-szarych oczu. Uśmiechnął się do niego, po czym cicho syknął, gdy Lu dotknął dłonią jego żuchwy. - Co ci się stało?
Nie chciał odpowiadać. To cholernie bolało. Nie chciał tego czuć!
Uchylił usta, a z nich wydobyło się ciche:
- Przytul. - Tego chciał. Fizycznego ciepła i prawdziwego, normalnego uczucia komfortu. Nie masochistycznej przyjemności, otrzymywanej przez ból.
Lucas wyciągnął ramiona i wtulił się w zielonowłosego. Chwycił go pod pachami i pomógł wstać. William przycisnął go do siebie, ignorując ból. Z jego oczu poleciały łzy.
- Chcesz iść do mnie? - Usłyszał nad sobą pytanie. Ufał mu. Kiwnął więc potwierdzająco głową w chwili, gdy zza zakrętu wyjechał autobus.
- Bus nasz - wystękał, puszczając mężczyznę.
- Chcesz kawy, herbaty, koca? - zapytał mężczyzna, pomagając mu usiąść na sofie.
- Kocyk i herbatę, proszę. - Lucas kiwnął głową i wyszedł, zostawiając go samemu sobie. Willy zastanawiał się, czy powiedzieć mu prawdę, czy też zmyślić, że spadł ze schodów i tak się połamał. Wiedział, że Lucas często działa impulsywnie, a przy jego znajomościach, oprawcy mogą nawet zginąć. Był na nich wściekły za to, co zrobili, nie rozumiał motywów ich działań; lecz na pewno nie zamierzał skazywać ich na śmierć.
W dodatku Lucas mógł zacząć obwiniać siebie za to, co się zdarzyło. Gdyby nie te narkotyki, być może wyszedłby z tego cało. Ale się stało. I nie było to winą nikogo innego prócz Williama oraz sadystycznej trójki.
- To teraz mi opowiedz, co się stało.
Lucas podał mu koc, a parującą herbatę w zielonym kubku w żaby postawił na stole. Willy otulił się szczelnie puchatym, ciężkim materiałem, wdychając przyjemny zapach proszku do prania.
- Spadłem ze schodów - szczęka nie bolała go tak bardzo, jak parę chwil wcześniej, więc odezwał się głośno i wyraźnie. Lucas przyjrzał mu się podejrzliwie. Nie wierzył mu.
Willy lekko drgnął, gdy mężczyzna przybliżył się do niego, wyrywając mu z rąk koc.
- Nigdy wcześniej nie byłeś tak płochliwy, Willy. Jestem pewien, że to nie przez schody. - Brunet uśmiechnął się krzywo, lecz gdy zobaczył łzy w kącikach oczu chłopaka, ten zszedł mu z twarzy. Przygarnął Smitha do siebie, mocno go obejmując. Słyszał jego łkanie i czuł trzęsące się co chwila ciało mlodszego.
- To byli tacy trzej... - wychrypiał William. Imiona mężczyzn nie chciały przejść mu przez gardło. - Chcieli ode mnie wyciągnąć działkę. - Otarł łzy, które przestały moczyć mu policzki. - Zacząłem im pyskować, więc mnie pobili i wszystko zabrali.
Lucas nie był przekonany, co do słów chłopaka. Tym razem powiedział prawdę, lecz... brakowało tu czegoś.
Nie będzie go już męczył.
- Jeśli chcesz, mogę rozścielić ci łóżko i położysz się na jakiś czas... - Willy skinął głową, po czym uczepił się go jak małpka. Czyli miał go zanieść, hę? - Zadzwonić po kogoś?
William pokręcił gwałtownie głową. Nawet, gdyby miał przy sobie telefon, nie chciałby, żeby Lucas po kogokolwiek dzwonił. Może jak się prześpi z wszystkimi problemami, zacznie myśleć racjonalnie. Jak na razie to uczucia brały górę nad rozumem.
- Kocyk i herbatę, proszę. - Lucas kiwnął głową i wyszedł, zostawiając go samemu sobie. Willy zastanawiał się, czy powiedzieć mu prawdę, czy też zmyślić, że spadł ze schodów i tak się połamał. Wiedział, że Lucas często działa impulsywnie, a przy jego znajomościach, oprawcy mogą nawet zginąć. Był na nich wściekły za to, co zrobili, nie rozumiał motywów ich działań; lecz na pewno nie zamierzał skazywać ich na śmierć.
W dodatku Lucas mógł zacząć obwiniać siebie za to, co się zdarzyło. Gdyby nie te narkotyki, być może wyszedłby z tego cało. Ale się stało. I nie było to winą nikogo innego prócz Williama oraz sadystycznej trójki.
- To teraz mi opowiedz, co się stało.
Lucas podał mu koc, a parującą herbatę w zielonym kubku w żaby postawił na stole. Willy otulił się szczelnie puchatym, ciężkim materiałem, wdychając przyjemny zapach proszku do prania.
- Spadłem ze schodów - szczęka nie bolała go tak bardzo, jak parę chwil wcześniej, więc odezwał się głośno i wyraźnie. Lucas przyjrzał mu się podejrzliwie. Nie wierzył mu.
Willy lekko drgnął, gdy mężczyzna przybliżył się do niego, wyrywając mu z rąk koc.
- Nigdy wcześniej nie byłeś tak płochliwy, Willy. Jestem pewien, że to nie przez schody. - Brunet uśmiechnął się krzywo, lecz gdy zobaczył łzy w kącikach oczu chłopaka, ten zszedł mu z twarzy. Przygarnął Smitha do siebie, mocno go obejmując. Słyszał jego łkanie i czuł trzęsące się co chwila ciało mlodszego.
- To byli tacy trzej... - wychrypiał William. Imiona mężczyzn nie chciały przejść mu przez gardło. - Chcieli ode mnie wyciągnąć działkę. - Otarł łzy, które przestały moczyć mu policzki. - Zacząłem im pyskować, więc mnie pobili i wszystko zabrali.
Lucas nie był przekonany, co do słów chłopaka. Tym razem powiedział prawdę, lecz... brakowało tu czegoś.
Nie będzie go już męczył.
- Jeśli chcesz, mogę rozścielić ci łóżko i położysz się na jakiś czas... - Willy skinął głową, po czym uczepił się go jak małpka. Czyli miał go zanieść, hę? - Zadzwonić po kogoś?
William pokręcił gwałtownie głową. Nawet, gdyby miał przy sobie telefon, nie chciałby, żeby Lucas po kogokolwiek dzwonił. Może jak się prześpi z wszystkimi problemami, zacznie myśleć racjonalnie. Jak na razie to uczucia brały górę nad rozumem.
Lucas wiedział, że to, co robi, jest złe. William będzie na niego wściekły, gdy się obudzi. Chyba nie chciał, by tamten koleś widział go w takim stanie. Jemu taki Smith podobał się równie mocno, co ten nieposiniaczony. Ale kogo to obchodziło?
Zadzwonił do Thomasa, którego numer spisał rano z komórki Willy'ego. Przy ich pierwszym razie, chłopak, dochodząc, nieświadomie wymawiał imię mężczyzny; później ani razu mu się to nie zdarzyło. Dziś rano widział, jakim wzrokiem nań patrzył. Oczywistym było, że potrzebuje teraz obecności osoby ważnej i bliskiej, a nie dealera, który za seks sprzedawał mu narkotyki.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. 'Szybki jest', pomyślał, otwierając.
- Co mu się stało? - zapytał Thomas, spychając go z przejścia i wchodząc do środka.
- Mówi, że go pobili, ale tam się chyba stało coś jeszcze - odpowiedział. Chłopak nie potrafił ustać w miejscu, tak samo, jak jego wzrok. Czyżby też czuł coś do Williama? - Teraz śpi.
- Co za idiota! - Tommy nieświadomie przybrał "myślicielską" pozę. 'Obudzić go, czy go nie obudzić?', śmiał się z niego w myślach. Nieważne, jak bardzo dramatyczna była dana sytuacja, Lucas nadal nie tracił "siebie". - Idę do niego.
Nie musiał go nawet o tym informować, Lu wiedział, że i tak zrobi swoje. Znał ten typ.
- Wstawaj, Willy! - krzyknął Thomas, otwierając drzwi do sypialni na oścież. Lucas przez chwilę psioczył na niego w myślach za tak drastyczne budzenie dopiero co pobitego chłopaka, jednak, gdy zobaczył wyraz twarzy ciemnowłosego, czas jakby stanął w miejscu. Coś było nie tak.
Ruszył do przodu, odsuwając od drzwi mężczyznę, który jakby przyrósł do podłogi. Lucas nie wiedział, co się stało. Przecież... Willy... spał.
Mała plama krwi, po części odkryta przez odsuniętą kołdrę, nie bardzo rzucała się w oczy, być może przez kolor pościeli. Szybkim krokiem znalazł się przy wciąż nie otwierającym oczu chłopaku, odsuwając kołdrę.
Obok jego krocza i pod głową znajdowały się dwie, średniej wielkości krwiste kałuże.
- Co tu się, kurwa, stało? - Thomas był zdezorientowany całą tą sytuacją. Parę godzin temu z Willym było wszystko w porządku, nawet lepiej, niż samo w porządku, a teraz chłopak leżał we własnej krwi, nieprzotomny i niezdolny do powiedzenia czegokolwiek. Miał nadzieję, że Lucas, kimkolwiek tak naprawdę był, wyjaśni mu wszystko od początku do końca, gdyż nie chciał z niecierpliwością wyczekiwać, aż Willy otworzy te swoje niezidentyfikowanego koloru ślepia i sam zacznie mówić.
- Sam nie wiem - westchnął Lu. Nie spodziewał się po młodszym takiej reakcji. Czyli jednak nie zależy mu tak bardzo na Willym. - Powiedział, że napadło go jakichś trzech kolesi, pobili go i zabrali mu wszystko, co przy sobie miał.
- Gdzie go spotkałeś? - Równie szybko, jak zadał to pytanie, uzyskał na nie odpowiedź:
- Na przystanku. Już wtedy ledwo się trzymał. Zaprosiłem go więc do siebie, zrobiłem herbaty, a potem położył się spać.
- I dopiero teraz zaczął krwawić? - Gdy Lucas skinął głową, Tommy podwinął rękawy bluzy i zamyślił się na chwilę, by następnie zarządzić: - Najpierw musimy go ocucić.
Zadzwonił do Thomasa, którego numer spisał rano z komórki Willy'ego. Przy ich pierwszym razie, chłopak, dochodząc, nieświadomie wymawiał imię mężczyzny; później ani razu mu się to nie zdarzyło. Dziś rano widział, jakim wzrokiem nań patrzył. Oczywistym było, że potrzebuje teraz obecności osoby ważnej i bliskiej, a nie dealera, który za seks sprzedawał mu narkotyki.
Rozmyślania przerwał mu dzwonek do drzwi. 'Szybki jest', pomyślał, otwierając.
- Co mu się stało? - zapytał Thomas, spychając go z przejścia i wchodząc do środka.
- Mówi, że go pobili, ale tam się chyba stało coś jeszcze - odpowiedział. Chłopak nie potrafił ustać w miejscu, tak samo, jak jego wzrok. Czyżby też czuł coś do Williama? - Teraz śpi.
- Co za idiota! - Tommy nieświadomie przybrał "myślicielską" pozę. 'Obudzić go, czy go nie obudzić?', śmiał się z niego w myślach. Nieważne, jak bardzo dramatyczna była dana sytuacja, Lucas nadal nie tracił "siebie". - Idę do niego.
Nie musiał go nawet o tym informować, Lu wiedział, że i tak zrobi swoje. Znał ten typ.
- Wstawaj, Willy! - krzyknął Thomas, otwierając drzwi do sypialni na oścież. Lucas przez chwilę psioczył na niego w myślach za tak drastyczne budzenie dopiero co pobitego chłopaka, jednak, gdy zobaczył wyraz twarzy ciemnowłosego, czas jakby stanął w miejscu. Coś było nie tak.
Ruszył do przodu, odsuwając od drzwi mężczyznę, który jakby przyrósł do podłogi. Lucas nie wiedział, co się stało. Przecież... Willy... spał.
Mała plama krwi, po części odkryta przez odsuniętą kołdrę, nie bardzo rzucała się w oczy, być może przez kolor pościeli. Szybkim krokiem znalazł się przy wciąż nie otwierającym oczu chłopaku, odsuwając kołdrę.
Obok jego krocza i pod głową znajdowały się dwie, średniej wielkości krwiste kałuże.
- Co tu się, kurwa, stało? - Thomas był zdezorientowany całą tą sytuacją. Parę godzin temu z Willym było wszystko w porządku, nawet lepiej, niż samo w porządku, a teraz chłopak leżał we własnej krwi, nieprzotomny i niezdolny do powiedzenia czegokolwiek. Miał nadzieję, że Lucas, kimkolwiek tak naprawdę był, wyjaśni mu wszystko od początku do końca, gdyż nie chciał z niecierpliwością wyczekiwać, aż Willy otworzy te swoje niezidentyfikowanego koloru ślepia i sam zacznie mówić.
- Sam nie wiem - westchnął Lu. Nie spodziewał się po młodszym takiej reakcji. Czyli jednak nie zależy mu tak bardzo na Willym. - Powiedział, że napadło go jakichś trzech kolesi, pobili go i zabrali mu wszystko, co przy sobie miał.
- Gdzie go spotkałeś? - Równie szybko, jak zadał to pytanie, uzyskał na nie odpowiedź:
- Na przystanku. Już wtedy ledwo się trzymał. Zaprosiłem go więc do siebie, zrobiłem herbaty, a potem położył się spać.
- I dopiero teraz zaczął krwawić? - Gdy Lucas skinął głową, Tommy podwinął rękawy bluzy i zamyślił się na chwilę, by następnie zarządzić: - Najpierw musimy go ocucić.
~Sakura
Ojej, tak mi szkoda Willa, mimo kilku cech, które niekoniecznie mi się w nim podobają, naprawdę go polubiłam, całę szczęście, że spotkał Lucasa, który się nim zajął. w innym wypadku pewnie zostałby na tym przystanku na pastwę losu i kto wie co by się mogło stać.
OdpowiedzUsuńChciałam, żeby powiedział mu prawdę, a kiedy zaczął o tych schodach trochę się na niego wkurzyłam, dobrze, że jednak zdobył się na odwagę i wyznał jak było. Mam nadzieję, że spotka ich odpowiednia kara za to, co mu zrobili.
http://nim-ci-zaufam.blogspot.com/
Łał, masz cudowny styl pisania!
OdpowiedzUsuńCo powiesz na wspólną obserwację? Daj znać!
kingas1blog.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńciekawy blog :)
OdpowiedzUsuńobserwuje
Zapraszam na bloga:
http://follow-ones-nose.blogspot.com/
Jesteś stworzona do opowiadań. Trafiłaś w mój gust, bo sama je pisze tyle, że na Wattpadzie. Fabuła jest ciekawa, nie przynudzasz. Bardzo mi się podoba i chyba będę wpadać częściej ;)
OdpowiedzUsuńObserwuję i liczę na to samo ♥
http://zainspiruj-sie-tym.blogspot.com/
Nie podoba mi się jedynie to, że jest muzyka na blogu. To przeszkadza. Tym bardziej, że zazwyczaj słucham swojej muzyki ;)
OdpowiedzUsuńChyba zacznę czytać od 1 rozdziału! super :)
OdpowiedzUsuńhttp://alwayssmilepositive.blogspot.com/
genialne!! nic dodać, nic ująć. podoba mi się fakt iż mimo ego że nie czytam odpoczynku, tak świetnie się w to wczułam. uwielbiam książki, które nie są tylko opowiadaniem, a pokazują tak dużo za pomocą czyjejś historii. pokazujesz, że świetnie wiesz o co w tym chodzi.. w tym innym życiu, które ujęłaś " Dawało mu to - chwilową, bo chwilową, lecz jednak - ulgę. Zapomnienie." sama prawda. wydaje si, że wiele o ym wiesz.. granulację, daje o prawdziwość, i piękność. " mimo jęczenia z bólu, stęków i omdleń odczuwał też przyjemność. Nieziemską, nieopisaną rozkosz. Bał się tego uczucia. Nie chciał go... nie chciał niczego... nie chciał bólu..' mój ulubiony fragment, chyba go sb wytatuję. i mówię całkiem serio, ponieważ uwielbiam ego rodzaju wręcz poezję. dobra, aa wg o podobają mi się przejścia między dialogami. .świetna jesteś , życzę udanej przyszłości, i obserwuję ;)
OdpowiedzUsuńhttp://damsel-ammy.blogspot.com/
Jeju kocham Cię za to ,że piosenką w tle jest Take Me to Church ♥
OdpowiedzUsuńA co do opowiadania muszę zacząć od początku =))
Ale coś czuje ,że mnie bardzo wciągnie
Ps Obserwuję i liczę na rewanżyk ♥
http://hisoka-chan.blogspot.com/